Wydarzenie organizowane przez Mateusza Borka i anonsowane jako "Ostatni Taniec", przyniosło kibicom zarówno w katowickim Spodku, jak i tym przed telewizorami, wielkie i niezapomniane emocje. Promotor imprezy wyraźnie wskazywał, że jego celem nie jest przeprowadzanie wydarzeń, gdzie już przed pierwszym gongiem wynik jest znany. Z tych słów Mateusz Borek wywiązał się w 100 proc., zestawienia były bardzo wyrównane, trzymały w napięciu przez cały czas trwania gali i kończyły się bardzo efektownie.
Z niezwykłym rozmachem została zorganizowana gala w Katowicach, z pewnością przyćmiła wszystkie inne bokserskie wydarzenia, które odbyły się w Polsce w tym roku. Światła, oprawa i wszystkie inne kwestie, związane z estetyką gali, stały na bardzo wysokim poziomie. Z całą pewnością można powiedzieć, że światowym. Dla wielu osób argument o wysokiej klasie oprawy wydaje się śmieszny w kontekście jakości imprezy, ale jest on naprawdę ważny, poprawia w znaczy sposób odczucia i klimat wydarzenia.
Zobacz także: MB Boxing Night "Ostatni Taniec": błyskawiczny nokaut Roberta Parzęczewskiego!
Ale to nie światła i cała otoczka wokół gali warunkują jej sukces. O tym decydują pojedynki, dla których kibice przybywają się na halę. Pierwszą walką było zestawienie pomiędzy Mateuszem Rzadkoszem a Tomaszem Gromadzkim. Choć umiejętności obu zawodników odbiegają znacznie od tych najlepszych na świecie, to ambicji i serca do walki nie można im odmówić. Zaprezentowali oni dobry, ciekawy dla oka boks, przy którym nie można było się nudzić. Naprawdę dobre otwarcie gali.
ZOBACZ WIDEO Ewa Pietrzykowska po DSF 21: Cieszę się, że psychicznie uniosłam to wszystko i to jest największe zwycięstwo
Kolejnym starciem była rywalizacja o pas mistrza Polski, którego bronił Damian Wrzesiński. Naprzeciw "Wrzosa" stanął Kamil Młodziński, walczący zawsze w ringu do ostatniego tchu. To było dziesięć świetnych rund, żaden z pięściarzy nie pękał, napierali do przodu raz po raz wymieniając się soczystymi uderzeniami. Dość niespodziewanie, u jednego z sędziów punktowych wygrał Młodziński. Na całe szczęście, pozostała dwójka oceniła pojedynek poprawnie i to Wrzesiński cieszył się z wygranej. Kontrowersje z kartami punktowymi w polskim boksie to prawdziwa bolączka, ale nie czas na to.
Następnie doszło do małej rysy na całym obrazie sobotniej gali. W ringu stanęli Nikodem Jeżewski oraz Terell Winters. Po niezwykle interesującej poprzedniej walce, kibice oczekiwali podobnego spektaklu. Tak się jednak nie stało. Zmierzyli się ze sobą zawodnicy, którzy nie mają w zwyczaju wyprowadzać dużej liczby ciosów, a ich poczynania w ringu były powolne. Dobrze radził sobie skazywany na pożarcie Winters, który prawidłowo reagował na ruchy Polaka. Większość rund w tej walce było bardzo wyrównanych i wynik był prawdziwą zagadką. Ostatecznie niejednogłośną decyzją sędziów wygrał Jeżewski, ale z całą pewnością na pochwałę zasługuje Amerykanin.
To, co wydarzyło się w kolejnym boju, przejdzie z pewnością do historii polskiego, a być może światowego boksu. Od samego początku, zestawienie Roberta Talarka z Patrykiem Szymańskim generowało mnóstwo pytań, na które nie było jednoznacznych odpowiedzi. Atutem młodszego Szymańskiego miała być technika i szybkość, natomiast po stronie pracującego na co dzień jako górnik Talarka, stała siła i pressing. Już w pierwszej odsłonie, bardzo niespodziewanie, na deski padł Talarek, który przyjął piekielnie mocny prawy. Szymański widząc swoją szansę, kontynuował atak, a ten poskutkował kolejnym nokdaunem. Zamroczonemu 35-latkowi udało się jednak dotrwać do ostatniego gongu.
Kolejne rundy to dalszy ciąg niewyobrażalnych historii. Talarek w drugiej rundzie ponownie dwukrotnie znalazł się na macie ringu, ale zdołał odpowiedzieć Szymańskiemu, który również padł pod naporem uderzeń. Niezwykły hart ducha oraz determinację pokazywali obaj pięściarze, jednak lepiej z tej sytuacji wyszedł Talarek. W trzeciej oraz czwartej rundzie posłał on jeszcze cztery raz przeciwnika na deski, a dzieła zniszczenia dokonał w piątej odsłonie. Gdy Szymański padł po raz szósty w tej walce, sędzia ringowy Robert Gortat postanowił zadbać o jego zdrowie i przerwał tę szaloną batalię. 10 nokdaunów w ciągu pięciu rund, to nie zdarza się na co dzień. Trudno również o podobne potyczki w ostatnich dziesięcioleciach na światowych ringach. Nasuwają się dwie podobne, lecz kultowe już propozycje, czyli starcia Gattiego z Wardem oraz wojna Corralesa z Castillo. Z pewnością wyczyn obu zawodników przejdzie do historii, ich spektakl nie umknął również mediom na całym świecie, które doceniły piękno tego pojedynku.
Wiadomo już było, które starcie będzie tym najlepszym sobotniej nocy, lecz kolejne zestawienia w dalszym ciągu elektryzowały kibiców w katowickim Spodku. Niestety, dwa następne starcia nie ułożyły się po myśli polskich fanów. Swoje walki przegrali Mariusz Wach oraz Damian Jonak. Do sytuacji obu pięściarzy idealnie pasuje tytuł gali "Ostatni Taniec". W przypadku Wacha, porażka z Martinem Bakole stopuje jego możliwość rywalizacji z najlepszymi zawodnikami kategorii ciężkiej o wielkie pieniądze, natomiast Jonak zanotował pierwszą przegraną w karierze i jest on już bokserem, który swój najlepszy czas ma zdecydowanie za sobą. Obaj z pewnością muszą przeanalizować swoją sytuację, lecz najlepszym wyjściem może okazać się przejście na emeryturę - bardzo zasłużone.
Zobacz także: MB Boxing Night "Ostatni Taniec": Martin Bakole pokonał przed czasem Mariusza Wacha
Czy rośnie nam nowa gwiazda polskiego boksu zawodowego? Takie pytanie z pewnością zadają sobie kibice oraz eksperci pięściarstwa po walce Roberta Parzęczewskiego z byłym tymczasowym mistrzem świata - Dmitrijem Czudinowem. Pochodzący z Częstochowy 25-latek rozprawił się w bardzo efektowny sposób ze swoim przeciwnikiem już w drugiej odsłonie, notując siódme zwycięstwo przed czasem z rzędu. Dla Polaka był to również powrót do kategorii super średniej, w której ma zamiar osiągać swoje największe sukcesy. A cele są bardzo ambitne, ponieważ Parzęczewski ma zamiar w przyszłości zdobyć tytuł mistrza świata i bardzo głośno oraz otwarcie o tym mówi. Jest zawodnikiem, który wciąż zalicza progres, który wciąż się uczy i sufit jego umiejętności nadal nie jest znany. Jedno jest pewne, jeżeli rozwój tego utalentowanego pięściarza będzie tak postępował, to będziemy mieli w najbliższych latach wiele pociechy.
Po katowickiej gali wnioski nasuwa się jeden główny wniosek. Odbiór imprezy był bardzo dobry, o pojedynkach, oprawie oraz atmosferze mówiło się jeszcze kilkanaście godzin po całym wydarzeniu. Główny wpływ miał na to świetnie przeprowadzony matchmaking, ponieważ przyniósł on zestawienia emocjonujące, pełne pytań oraz niewiadomych. Kibice chcą oglądać gale, w których pięściarz boksujący w czerwonym narożniku nie zawsze jest murowanym faworytem.
Mateusz Hencel