Robert Helenius przystąpił do pojedynku z Deontayem Wilderem po dwóch wygranych walkach z Adamem Kownackim, choć ostatnią z nich stoczył w październiku 2021 roku - w tym samym dniu, w którym Wilder przegrał starcie o pas mistrzowski WBC z Tysonem Furym.
Faworytem sobotniego pojedynku był mimo wszystko Wilder. W przeszłości Amerykanin aż 10 razy potrafił bronić pasa mistrza świata, a zastopował go dopiero wyżej wspomniany Fury. Wilder marzy o powrocie na szczyt i w starciu z Heleniusem pokazał, że wciąż ma piorunujący cios.
36-latek uporał się z "Nordyckim Koszmarem" już w pierwszej rundzie. Na początku zachowywał spokój, czym uśpił czujność przeciwnika. Tuż przed gongiem kończącym rundę posłał na głowę Fina potężny cios z prawej ręki. Od razu było widać, że Helenius nie będzie w stanie kontynuować walki. 38-letni pięściarz długo nie podnosił się z desek.
ZOBACZ WIDEO: "Jeśli nie wygra, nie wiem, co jest grane". Pawlak wskazał faworyta walki Chalidow - Pudzianowski
Tymczasem Wilder sięgnął po 43. zwycięstwo w karierze i 42. nokaut. Mimo dwóch porażek i remisu w pojedynkach z Tysonem Furym bilans Wildera wciąż robi ogromne wrażenie.
O sile ciosu amerykańskiego pięściarza przekonał się w przeszłości m.in. Artur Szpilka. Obaj panowie mierzyli się w styczniu 2016 roku. Wówczas Wilder pokonał Polaka przez piorunujący nokaut w dziewiątej rundzie.
W taki sposób znokautował go Deontay Wilder pic.twitter.com/nBXunkQ3mn
— TVP SPORT (@sport_tvppl) October 16, 2022
Czytaj także:
Błyskawiczna robota w walce wieczoru FEN 42. Mistrz potwierdził klasę