WP SportoweFakty: Walka z Dominikiem Breazealem właściwie od początku przypominała wojnę na wyniszczenie. Emocjami można byłoby obdzielić kilka innych pojedynków, ale to pan zszedł z ringu pokonany. Można więc gratulować świetnej postawy?
Izu Ugonoh: Nie ma czego gratulować, bo nie wygrałem walki. Mimo wszystko, słyszę dużo pozytywnych słów i opinii. To w pewien sposób zmniejsza moje cierpienie związane z przegraną.
W tej walce padło mnóstwo mocnych ciosów. Nic panu nie dolega?
- Fizycznie czuję się tak, jak wyglądam. A chyba jest całkiem nieźle? Trochę zbiłem rękę, zobaczymy, co będzie, jak zejdzie opuchlizna. Nie podejrzewam niczego poważnego. Jestem cały, nic się nie stało. Mój przeciwnik wygląda dużo gorzej. Bez okularów nigdzie nie wyjdzie.
Zobacz skrót walki Ugonoh vs Breazeale
Pierwszy raz w pięściarskiej karierze zaznał pan goryczy porażki. Nie jest pan do tego przyzwyczajony. Ciężko się spało po walce?
- Nie zamierzam się nad sobą rozczulać. Po walce ludzie gratulowali mi postawy, byli pod wrażeniem moich umiejętności. Wszyscy mówili, że pojedynek mógł pójść w dwie strony. Gdyby w pewnym momencie nie dopadły mnie te emocje, to wygrałbym przed czasem. Tak niewiele brakowało... Doświadczenie było na jego korzyść i potrafił to wykorzystać. Nie spało się tak źle, ale jak wstałem rano i dotarło do mnie, że przegrałem, to... cholera jasna, nie byłem pocieszony. Muszę wziąć to na chłodno i na pewno będę mógł się na tej podstawie wiele nauczyć. Było wszystko, poza doświadczeniem, zimną głową i rywalizacją na dużej arenie. To dostałem w sobotę. To wszystko pozytywnie wpłynie na moją postawę w przyszłości.
Sam początek rywalizacji był bardzo dobry. Świetny podwójny i potrójny lewy prosty, zdecydowanie szybszy niż we wcześniejszych walkach. Nie ulegało kwestii, że po dwóch rundach prowadził pan na punkty 20:18. W trzeciej odsłonie emocje wzięły górę i dlatego był pan liczony po raz pierwszy?
- Nie potrafię jeszcze do końca tego zanalizować. Emocji było mnóstwo, wkładałem całą siłę w ciosy, które wyprowadzałem. Jak się teraz nad tym zastanawiam, to wiem, że powinienem mądrzej boksować. Jednak żywioł wziął górę. To była rosyjska ruletka. Jestem wojownikiem i w tym pojedynku to wyszło na jaw.
Trener Kevin Barry podkreślał wielokrotnie, że potrafi pan znakomicie bić na korpus. I to się potwierdziło, lewy hak wyglądał monstrualnie.
- To, co on przyjął na "schaby"... pełen szacunek. Przecież ja wchodziłem z potężnymi bombami. Miałem taką wizję, że go powalę w trzeciej rundzie. Wyszedłem do walki w koszulce z numerem 3, bo miałem wizję, że go znokautuję w tym starciu. Biłem potężnie, a on to wszystko wytrzymał. Gościu jest jak drzewo. Szacunek, że pokazał tak wielkie serce. Walczył o swoją rodzinę, w hali była jego żona, dzieci. Breazeale wiedział, że jeśli przegra, to jego kariera jest skończona. Chyba przed wejściem do ringu podjął decyzję, że albo wygra, albo tu zginie.
Ma pan w sobie coś z Andrzeja Gołoty. Nie myślę nawet o sytuacji z drugiej rundy, gdy uderzył pan rywala poniżej pasa. Chodzi o umiejętność budzenia Polaków, bowiem ta walka przysporzyła kibicom w kraju, którzy oglądali pana w środku nocy, gigantycznych emocji.
- Nie mnie to oceniać, ja tylko starałem się robić to, co najlepiej potrafię. Wsparcie, które odczułem od kibiców z Polski oraz Polonii amerykańskiej było przeogromne. To jest niesamowita energia, bo człowiek zdaje sobie wtedy sprawę, że nie robi czegoś tylko dla siebie, a potrafi w jakiś sposób połączyć ludzi. To jest sport, a w tej dziedzinie życia chodzi o emocje. A te zostały wzbudzone. Tym razem nie wygrałem, ale to jest dopiero początek tego, co będę mógł sobą prezentować.
Wszyscy obserwatorzy sobotniej walki zastanawiają się, jak to jest z pana kondycją. Po czwartej rundzie było widać wycieńczenie.
- Kilka elementów się na to złożyło. Miałem pewne problemy podczas tych przygotowań, ale każdy się z czymś musi zmagać. Mogło to mieć wpływ na moją kondycję i na to momentalne "odcięcie". Nie chcę teraz zrzucać winy na kondycję. Na tyle czasu, ile miałem, przygotowałem się maksymalnie dobrze.
W piątej rundzie padł pan na deski, wstając dopiero po kilkunastu sekundach, gdy pojedynek był już zakończony. Mam wrażenie, że nie był to czysty nokaut, a zmęczenie.
- Prawda jest taka, że ten gościu nie byłby w stanie zrobić mi krzywdy, gdybym się dalej ruszał i zadawał ciosy. Byłem dużo lepszym bokserem. Prędzej czy później dopiąłbym swego i zwyciężył przed czasem.
Wyświechtany bokserski slogan mówi o tym, że pięściarz po porażce może wrócić silniejszy. W pana przypadku wydaje mi się, że właśnie tak będzie. Ten pojedynek był wielką nauką i zapewne wniósł więcej, niż ostatnie pięć zwycięstw przez nokaut.
- Ktoś powie, że ja mam 30 lat, ale w boksie stoczyłem w tym momencie dopiero 18 walk! Wcześniej była kariera kickbokserska, ale to nie jest to samo. Boksowałem z facetem, który był olimpijczykiem, jego obycie bokserskie było dużo, dużo większe. Na pewno sporo się dzięki temu nauczę. Doświadczenie jest głównym czynnikiem, którego mi brakowało, ze względu na to, jakich miałem wcześniej przeciwników.
Decydując się na walkę z Dominickiem Breazealem, po prostu wiedziałem, że nie mógłbym odrzucić takiej szansy. Nie mógłbym zacząć narzekać na klasę swoich wcześniejszych oponentów. Gdybym powiedział "nie", bo nie jestem gotowy na rywalizację z bokserem z czołówki kategorii ciężkiej, to równie dobrze mógłbym powiedzieć, że w ogóle nie chcę boksować. Jasne, przejście w klasie przeciwników mogło być płynniejsze, ale nie było. To nie jest oczywiście żadne usprawiedliwienie, wszystko biorę na klatę.
Jakie są najbliższe plany? Odpoczynek?
- Trzeba chwilę odpocząć, nie ma co wariować. Zasłużyłem na to i zamierzam się zrelaksować.
Jestem przekonany, że amerykańscy promotorzy po sobotnim widowisku zaproponują panu kolejne walki. Rewanż z Dominikiem Breazealem jest możliwy?
- Kilkanaście godzin temu stoczyłem walkę, więc nad następną się jeszcze nie zastanawiałem. Wiadomo, że do rewanżu na razie nie dojdzie, bo Breazeale będzie czaił się na kolejną walkę o tytuł mistrza świata. Cały czas nie czuję się gorszy od tego gościa. Wiem, że jestem lepszym zawodnikiem. O końcowym rezultacie zadecydowały dosłownie milimetry. Poszło na jego korzyść. Wyciągnę z tej porażki najlepsze możliwe wnioski. Jeśli dalej będę tak ciężko trenował, to jeszcze zostanę mistrzem świata wagi ciężkiej.
Rozmawiał: Piotr Jagiełło
ZOBACZ WIDEO Krzysztof Zimnoch chce "solówki" z Arturem Szpilką