Filmowa historia polskiego mistrza olimpijskiego w boksie. U Filipa Bajona zagrał samego siebie. "Jedyny taki przypadek"

- To jedyny znany mi przypadek, żeby głównego bohatera filmu fabularnego zagrał on sam - mówi reżyser Filip Bajon. W 1976 roku nakręcił film "Powrót", który opowiadał o losach zmarłego przed trzema laty mistrza boksu Jana Szczepańskiego.

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
Jan Szczepański PAP / Andrzej Rybczyński / Na zdjęciu: Jan Szczepański
- Jak to się stało, że Janek zagrał w "Powrocie" główną rolę? Zaczęło się od tego, że razem z kolegami poetami wpadliśmy na pomysł serii filmów o znanych polskich sportowcach. Wybrałem tych, o których chciałem zrobić filmy - o Szczepańskim, o Marku Petrusewiczu i "Zbyszko" Cyganiewiczu. Zacząłem od filmu o Janku - opowiada Bajon.

Gdy młody, wówczas niespełna 30-letni reżyser, miał już gotowy scenariusz, przypadkowo spotkał złotego medalistę olimpijskiego z Monachium na ulicy Marszałkowskiej w Warszawie. Poszli razem do parku, pięściarz dostał do przeczytania scenariusz i wprowadził swoje korekty. - W końcu zapytałem go: A może sam byś siebie zagrał. Odpowiedział: Dlaczego nie? - wspomina Bajon.

Historia Szczepańskiego na film nadawała się doskonale. Chłopak z małej wsi pod Tomaszowem Mazowieckim jako nastolatek tak pokochał boks, że wbrew rodzicom rzucił szkołę. Gdy miał 21 lat, zaczął międzynarodową karierę od niepowodzenia. Po porażce z reprezentantem ZSRR Gienadijem Kokoszkinem w pierwszej walce na mistrzostwach Europy gazety nazwały go tchórzem, niegodnym reprezentowania polskich barw. - Ze względu na zachowawczy styl. Kilka lat bardzo dobrych występów na krajowej arenie aby odzyskać dobre imię i osiągnąć sukces, wykryto u niego zaburzenia pracy serca i zakazano uprawiania sportu.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: tego talentu Chalidowa nie znaliśmy. Co za umiejętności!

To był rok 1964. Dla 24-letniego wówczas Szczepańskiego, który poza boksem nie widział świata, decyzja lekarzy była jak wyrok. Nie ważne, że był najlepszym polskim zawodnikiem w wadze lekkiej, aktualnym mistrzem kraju. Musiał skończyć z boksem.
Po przymusowym zejściu z ringu nie mógł znaleźć sobie miejsca. Często zmieniał miejsce zatrudnienia. Pracował w FSO, Polmozbycie, LOT-cie, w PKP jako konduktor. Kiedy sprzedawał telewizory w sklepie ZURT-u, ludzie przynosili wódkę licząc na pomoc w otrzymaniu cennego odbiornika. Szczepański zaczął nadużywać alkoholu.

W 1968 roku wymógł w Poradni Sportowo-Lekarskiej jeszcze jedne badania. I zdarzył się cud. Arytmia ustała, lekarze cofnęli zakaz boksowania sprzed czterech lat. Po powrocie na ring Szczepański brylował w lidze w barwach Legii, szybko odzyskał status najlepszego lekkiego w kraju. W roku 1971 na mistrzostwach Europy w Madrycie pokazał, że jest najlepszy nie tylko w Polsce - zdobył złoty medal.

Po powrocie z Hiszpanii wystąpił jeszcze w mistrzostwach Polski w Katowicach. Tam jako sportowiec z Warszawy, reprezentant Legii, był wygwizdywany i obrażany przez śląskich kibiców. Nawet wtedy, gdy dekorowano go złotym medalem. Szczepański nie wytrzymał, zerwał szarfę z medalem i cisnął nią w tłum. Odebrano mu za to tytuł mistrza Polski i zawieszono w prawach zawodnika. Groziła mu nawet dożywotnia dyskwalifikacja, ale skończyło się na tylko trzech miesiącach zawieszenia.

W kwietniu 1972 roku, cztery miesiące przed igrzyskami olimpijskimi w Monachium, znów wykryto u niego zaburzenia pracy serca. Na szczęście tym razem po miesiącu badań lekarze uznali, że Szczepański może zawodowo uprawiać sport.

Na igrzyska pojechał jako jeden z faworytów do złota. Już w Monachium znów miał pecha - kilka dni przed pierwszą walką na grzbiecie jego prawej ręki pojawił się bolesny czyrak. Pięściarz Legii postanowił go rozbić, bijąc w worek treningowy. Czyrak pękł, ale ręka mocno spuchła. Polscy lekarze dali mu antybiotyk, niemieccy zgodzili się, by walczył, choć uznali, że wiele nie zdziała, bo jedną ręką nikt nie zdobył olimpijskiego złota. Widać nie znali siły lewej ręki Szczepańskiego. Jego sławniejszy kolega z pięściarskiej kadry Jerzy Kulej uważał, że "takiego lewego prostego jak Janek, nie ma nikt".

W turnieju wagi lekkiej Szczepański pokonał kolejno Sudańczyka Marchlo, Amerykanina Busceme i Irlandczyka Nasha. Kenijczyk Mbugua wycofał się z powodu kontuzji. Finałowy pojedynek z młodszym o 10 lat Węgrem Laszlo Orbanem był zacięty, po zakończeniu walki trudno było odgadnąć, do kogo trafi złoto. Po chwili niepewności sędzia ringowy uniósł do góry rękę Polaka. Długa i wyboista droga do sportowego mistrzostwa dobiegła końca.

Po igrzyskach Szczepański boksował jeszcze przez trzy lata. I znów nie skończył kariery z własnego wyboru. Związkowe przepisy zmusiły go do pożegnania z ringiem, gdy skończył 35 lat. A był wtedy aktualnym mistrzem Polski, i nadal świetnie sobie radził w ringu.

Rok później Szczepański przypadkowo spotkał na ulicy Bajona i zgodził się zagrać w "Powrocie" samego siebie. - Robił wtedy licencję trenera, więc rano miał zajęcia pięściarskie, a potem przychodził na plan. Bardzo go polubiłem. Był zdyscyplinowanym, grzecznym człowiekiem i tym mnie ujął - wspomina reżyser, najbardziej znany z "Arii dla atlety", "Przedwiośnia" i "Kamerdynera".

W filmie o Szczepańskim i ze Szczepańskim w roli głównej była scena, w której pięściarz szantażuje władze polskiego boksu przed walką o złoto w Monachium. Jeżeli nie zostanie dopuszczony do finału z Orbanem, nie wróci do Polski. - Nie ma o tym wielu informacji, bo to było przedmiotem cenzury. Z filmu musiałem to wyrzucić - zdradza Bajon. - Nie wiedzieć czemu zakazano mi też używać w całym filmie słowa "prezes" - dodaje.

Do roli żony mistrza olimpijskiego z Monachium Bajon wybrał Zofię Merle, bez konsultacji z głównym bohaterem filmu. - Ona mu się nie spodobała, trochę się za to na mnie obraził. Wytargowałem z nim jednak, żeby zagrał z Zosią, usuwając ze scenariusza jedną scenę, której Janek nie chciał zagrać.

- To jedyny znany mi przypadek, żeby w główny bohater filmu fabularnego zagrał w tym filmie samego siebie. Szczepański nie był zawodowcem, ale muszę powiedzieć, że pięściarze są z reguły dobrymi aktorami. Byłem bardzo zadowolony, uzyskałem w "Powrocie" prawdę - opowiada Bajon.

Reżyser "Powrotu" przyznaje, że w tamtych czasach on i jego koledzy po fachu byli zafascynowani boksem. - Wiedzieliśmy, że jest on bardzo filmowy. Podejmując ten temat mogliśmy też poruszyć zagadnienia, które weszły potem w skład kina moralnego niepokoju.

"Powrót" nie był ostatnim filmem, w którym Szczepański wystąpił jako aktor. Razem z Jerzym Kulejem zagrali główne role inspektorów milicji Górnego i Mildego w "Przepraszam, czy tu biją?" Marka Piwowskiego. Pojawił się też w innym obrazie Piwowskiego, "Uprowadzenie Agaty".

Po przymusowym zakończeniu kariery Szczepański zrobił licencję trenera, dostawał też wojskową rentę, która przysługiwała mu po wielu latach reprezentowania Legii Warszawa.

Zmarł 15 stycznia 2017 roku. Kilka ostatnich miesięcy życia przebywał w warszawskim szpitalu przy ulicy Szaserów po tym, jak potrącił go samochód. Po długiej walce, którą toczył ze szpitalnego łóżka, zszedł z ringu pokonany. Miał 77 lat.

Czytaj także:
MŚ w piłce ręcznej. Marcin Lijewski: W Chorwacji okradli nas z marzeń [WYWIAD]
MMA. Daniel Omielańczuk: Na ogół nie płaczę, ale się wzruszyłem

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×