#DziałoSięWSporcie. Taconazo, które zszokowało kibiców

Getty Images / Na zdjęciu: Fernando Redondo
Getty Images / Na zdjęciu: Fernando Redondo

Po tej akcji brawa bili mu nawet kibice rywala. I trudno się dziwić, bo choć od zagrania Fernando Redondo na Old Trafford mija dziś 20 lat, fani w Hiszpanii wciąż uznają je za najlepsze w historii.

- On tym zagraniem skończył karierę Henninga Berga - mówił potem pół żartem, pół serio Raimond van der Gouw. Sir Alex Ferguson mówi z kolei o nim, że ma magnes w nodze, a publiczność na Old Trafford biła mu brawo. A na to w historii zasłużyło zaledwie kilku rywali Manchesteru United.

Ma za sobą wiele lat gry na najwyższym poziomie, zachwycał przez sześć lat w Realu Madryt, ale najbardziej pamiętną akcję przeprowadził tak naprawdę w jednym ze swoich ostatnich meczów w karierze. I choć to Raul Gonzalez strzelił dwa gole, a Fernando Redondo żadnego, 19 kwietnia 2000 roku on był bohaterem Realu Madryt, a jego akcja trafiła już na zawsze do historii futbolu.

To był szok. Manchester United był obrońcą trofeum, w pierwszym meczu na Santiago Bernabeu nie stracił bramki. Wprawdzie też nie strzelił, ale strzelać miał u siebie. Tymczasem w 53. minucie Real prowadził w rewanżu 3:0.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: 11-latek z Polski robi furorę w Barcelonie. Zobacz piękne gole Michała Żuka

I właśnie trzeci gol mógł ostatecznie załamać gospodarzy.

- To nie było takie istotne. Najważniejsze, że wygraliśmy - mówił po meczu Redondo. Skromne słowa jak na piłkarza, który w tym meczu przeprowadził fenomenalną akcję, która jest wspominana i komentowana po 20 latach. I będzie nadal, bo na tym poziomie już nikt jej nie powtórzył.

- On musi mieć magnes w nodze. Za każdym razem, gdy piłka opuszczała ich pole karne, lądowała na jego stopie. Bez wyjątku. Był dzisiaj wyjątkowy, wręcz fantastyczny - mówił o nim Ferguson.

Zupełnie inne zdanie miał za to o nim Henning Berg. To właśnie Norweg dał się ograć Argentyńczykowi. Wspomniany na wstępie były bramkarz Manchester United mówił niby nie całkiem serio, że ta akcja zakończyła karierę obrońcy, jednak faktem jest, że kilka miesięcy później nie było go już na Old Trafford i nigdy już nie wrócił na tak wysoki poziom.

- Cóż, akurat o Redondo staram się zapomnieć, ale moje dzieci ciągle mi przypominają. Wołają mnie, "Tato, tato, chodź", kiedy chcą mi coś pokazać na YouTube, i wtedy odszukują ten klip z Redondo i śmieją się ze mnie. I wtedy mówię sobie: OK, tak to jest być czołowym piłkarzem - mówił nam kilka lat temu ówczesny trener Legii Warszawa.

- To był pierwszy raz, kiedy Redondo to zrobił. Nigdy wcześniej tego nie widziałem. Za to potem używał tego wiele razy. Nie byłem na 100 procent przygotowany. Cóż, jeśli masz przegrać, to przynajmniej z powodu jakichś fantastycznych technicznych umiejętności - tłumaczył Norweg. I trudno się z nim nie zgodzić.

Taconazo, jak nazwano zwód Redondo, przybrało wręcz mityczny wymiar wśród hiszpańskich kibiców. Kilka lat temu dziennik "Marca" zorganizował plebiscyt na najlepsze zagranie piętą w historii Królewskich. I wygrał właśnie Redondo, na którego zagłosowała ponad połowa kibiców.

To najbardziej pamiętne zagranie w karierze Redondo. I tak naprawdę ostatni tak dobry moment w jego przygodzie z piłką. 30-letni już Argentyńczyk wygrał jeszcze w tym samym sezonie Ligę Mistrzów z Realem, ale jeszcze w tym samym roku, ku rozpaczy fanów, odszedł z klubu. Wygonił go, i nie jest to przesadne określenie, nowo wybrany prezydent Florentino Perez.

Latem 2000 roku to on wygrał wybory prezydenckie, choć więcej szans dawano Lorenzo Sanzowi. Jego poparł publicznie m.in. właśnie Redondo. A gdy na Bernabeu trafili Luis Figo czy Claude Makelele, Perez zarządził czystki. Ich ofiarą stał się m.in. Redondo. Miała to być zemsta nowego szefa za poparcie jego rywala w wyborach.

"Wszystko zostało przeprowadzone za moimi plecami. Ja nie chciałem odchodzić z Realu, to Real chciał się mnie pozbyć" - pisał później w oświadczeniu Argentyńczyk. Tak zakończyła się sześcioletnia przygoda Redondo z Królewskimi. Zakończyła się w brzydki sposób, na jaki piłkarz na pewno nie zasługiwał.

Przez sześć lat był absolutnie wiodącą postacią Realu, był podstawowym wyborem dla wszystkich trenerów. A miał ich w ciągu sześciu sezonów aż siedmiu! Hiszpańska prasa nazywała go księciem, kibice kochali go, nawet jeśli był takim typem pomocnika, który nie strzela bramek. Jego wpływ na grę ofensywną drużyny był jednak nie do przecenienia. Dziś sam mówi, że najbardziej ceni grę Sergio Busquetsa.

W 2000 roku Redondo odszedł do Milanu. Pobyt w Mediolanie okazał się katastrofą, jeśli chodzi o grę. W ciągu czterech lat pomocnik rozegrał w barwach Rossonerich zaledwie 33 (!) mecze. Tuż po pojawieniu się na San Siro doznał bardzo poważnej kontuzji, które zresztą prześladowały go przez całą karierę.

Przez dwa lata nie grał w ogóle (debiut w nowym klubie zaliczył dwa lata po podpisaniu kontraktu!), po powrocie już nigdy nie był tym samym piłkarzem. W 2004 roku postanowił pożegnać się z boiskiem. Jego kolana nie były już w stanie wytrzymać wysiłku.

Rok wcześniej otrzymał jednak szansę na pożegnanie się z fanami Realu. Milan przyjechał do Madrytu na mecz Ligi Mistrzów, a Redondo wybiegł w podstawowym składzie. Fani gospodarzy wywiesili wówczas transparent: "Bóg wraca do Raju". Gdy schodził z boiska, hołd oddawał mu cały stadion.

Dla fanów Realu nie jest jednak ważne, jak skończył karierę. Taconazo, Old Trafford, brawa kibiców Manchesteru United. Dla milionów kibiców Królewskich wspomnienie Fernando Redondo wywołuje tylko ekscytację.

Szymon Marciniak sędziował mecz w Glasgow. "To było zderzenie dwóch światów". Czytaj więcej--->>>
Zinedine Zidane wściekły na piłkarzy Realu Madryt. Czytaj więcej--->>>

Komentarze (0)