#DziałoSieWSporcie. Odrzucenie korupcyjnej oferty zapewniło mu nieśmiertelność

Newspix / Piotr Nowak / Matej Ferjan
Newspix / Piotr Nowak / Matej Ferjan

Był zamieszany w pierwszą aferę korupcyjną w polskim sporcie motorowym. Swoją postawą zapewnił sobie miano lokalnego bohatera. W jego historii nie było jednak happy endu.

30 września 2007 roku Stal Gorzów walczyła z KM Ostrów o awans do żużlowej Ekstraligi. Więcej niż o samym meczu, mówiło się jednak o propozycji, jaką otrzymał Matej Ferjan. Wcześniej takie sytuacje nie miały miejsca w tej dyscyplinie.

Bohater Gorzowa

Przed rozpoczęciem sezonu 2007 Słoweniec zamienił Ostrów Wlkp. na Gorzów. To właśnie przeciwko byłemu klubowi walczył o awans do żużlowej elity. Zaoferowano mu 25 tys. euro za odpuszczenie meczu. Okazało się, że stała za tym osoba związana z ostrowskim klubem.

- Słabo to wyglądało, bo wysłali mu... SMS-a. Wracaliśmy wtedy z zawodów w Niemczech i pokazał nam wiadomość w busie. Powiedziałem mu, żeby nawet nie próbował. Myślę, że i bez tego nie przyjąłby tej łapówki - tłumaczył mechanik Paweł Nizioł.

ZOBACZ WIDEO Ocenianie zespołów po dwóch, trzech meczach. Opinia o Włókniarzu szybko się zmieniła

Kiedy sprawa wyszła na jaw, w Gorzowie stał się bohaterem. Ostrowski klub ukarano odjęciem siedmiu punktów w kolejnym sezonie i grzywną w wysokości 400 tys. zł, po czym... sąd umorzył sprawę, uniewinniając ówczesnego prezesa klubu Jana Łyczywka, trenera Lecha Kędziorę i sponsora Jana Garcarka.

Ferjan finałowego meczu nie odpuścił. Zdobył 10 punktów, a gorzowianie wygrali. Od tamtej pory regularnie ścigają się w Ekstralidze, walcząc przy tym o najwyższe cele. Wielu twierdzi, że bez Ferjana nie byłoby awansu.

Dał lepszą przyszłość Stali

- Do końca moich dni będę jego dłużnikiem. Myślę, że to samo czują wszyscy kibice Stali Gorzów, którzy wiedzą, że gdyby nie Ferjan, to Stal długo błąkałaby się po niższych ligach. Dzięki niemu zwyciężył sport. Wróciliśmy do Ekstraligi - mówił ówczesny prezes Stali, Władysław Komarnicki.

Po awansie w Gorzowie nastały lepsze czasy - do drużyny dołączyli Tomasz Gollob, Rune Holta i Nicki Pedersen. W nagrodę za zasługi kontrakt otrzymał także Ferjan, ale Ekstraliga okazała się dla niego zbyt silna.

- Pisał sobie na kartce, co ma do zrobienia i po prostu musiał to wykonać. Kiedyś dowiedziałem się, że o drugiej w nocy kosił trawnik w swoim domu pod Gorzowem. Zawsze solidnie dbał o sprzęt. Nazwałbym go nawet pracoholikiem - mówił jego były mechanik.

Trudny początek sezonu

Po odejściu z Gorzowa ścigał się w Grudziądzu, Gnieźnie, a następnie Rzeszowie. Sezon 2011 nie rozpoczął się jednak dla niego najlepiej.

W meczu polskiej ligi miał zastąpić kontuzjowanego Rafała Okoniewskiego, ale do Wrocławia nie dotarł. Jak sam tłumaczył, rzeszowski klub zbyt późno go poinformował, że ma stawić się w Polsce. Klub odbił piłeczkę i zapowiedział wyciągnięcie konsekwencji wobec słoweńskiego żużlowca.

Niepowodzenia odbił sobie w Gyuli, gdzie zwyciężył w pierwszej rundzie mistrzostw Węgier. W całych zawodach stracił zaledwie dwa punkty i wydawało się, że wszystko wraca do normy. Nic nie zwiastowało tragedii.

Ogromny szok

22 maja, około godz. 8:30, ciało zawodnika zostało znalezione w jego samochodzie. "Matej Ferjan nie żyje!" - krzyczały nagłówki internetowych portali. Tego nikt się nie spodziewał.

Do akcji wkroczyła prokuratura. Tymczasem kilka godzin później drużyna Ferjana jechała mecz ligowy z Unią Tarnów. Klubowi koledzy oddali mu hołd, jadąc z czarnymi opaskami na kevlarach. Wszyscy byli przybici.

Umorzone śledztwo

Śledztwo w sprawie śmierci zawodnika ciągnęło się przez nieco ponad trzy miesiące. Jednoznacznie wykluczono udział osób trzecich. Ustalono, że do zgonu Mateja Ferjana doszło z powodu ostrej niewydolności oddechowo-krążeniowej, spowodowanej przedawkowaniem środka odurzającego. Prokurator Rejonowy w Gorzowie Wielkopolskim umorzył postępowanie karne w tej sprawie.

- Matej był moim dobrym kolegą i przyjacielem z toru i nie tylko, uśmiechnięty, życzliwy. Wciąż nie mogę uwierzyć, że nie ma go już wśród nas. To, co się stało, wciąż do mnie nie dociera - wspominał były żużlowiec, Janusz Ślączka, który z Ferjanem jeździł w 2005 roku w KSŻ Krosno.

Wciąż pamiętany

Matej Ferjan był nieźle zapowiadającym się narciarzem, startował nawet w alpejskim Pucharze Świata. Kontuzja sprawiła, że trafił do żużla i czas pokazał, że ma talent również i do tej dyscypliny.

- Był pracoholikiem - wspominał po latach jego mechanik, Paweł Nizioł. To właśnie dzięki ciężkiej pracy stał się solidnym ligowcem i stałym uczestnikiem cyklu Grand Prix, choć w rywalizacji ze ścisłą światową czołówką radził sobie średnio. To, co wydarzyło się 22 maja 2011 roku, było ogromnym szokiem.

W sobotę mija dokładnie 10 lat od jego śmierci. Mimo upływającego czasu, wciąż wielu osobom trudno pogodzić się z tym, co się stało... W Gorzowie zyskał nieśmiertelność.

"Ferjan nie był wybitnym zawodnikiem, ale uważałem go za znakomitego rzemieślnika. Wybijał się na poziomie pierwszoligowym. Cieszę się, że dla mnie jeździł" - pisał Władysław Komarnicki.

Czytaj także:
Jason Crump wraca do ligowego ścigania. Wyjaśnił kwestię startów w Polsce
ROW Rybnik czekał na to od 1979 roku. Niechlubna seria wreszcie przerwana

Źródło artykułu: