F1. Jakub Brzeziński lepszy od Maxa Verstappena. "W simracingu nie potrzeba zamożnego taty" (wywiad)

Koronawirus doprowadził do odwołania GP Australii, ale kierowcy zorganizowali wirtualny wyścig w internecie. W nim Jakub Brzeziński był lepszy od Maxa Verstappena. - Nie jest to dla mnie zaskoczeniem - mówi członek esportowej ekipy Williamsa.

Łukasz Kuczera
Łukasz Kuczera
Jakub Brzeziński Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Jakub Brzeziński
Odwołanie Grand Prix Australii w Formule 1 oraz konieczność odbycia kwarantanny przez kierowców sprawiła, że gwiazdy F1 postanowiły poszukać sobie nowego zajęcia. W ten sposób w ubiegły weekend doszło do wirtualnego wyścigu, w którym na starcie pojawił się m.in. Max Verstappen. Ze świetnej strony w nim zaprezentował się Jakub Brzeziński, który dotarł do finału i zajął w nim piąte miejsce, podczas gdy Verstappen był jedenasty.

Łukasz Kuczera, WP SportoweFakty: Jak długo bawi się pan w simracing? Choć nie wiem czy słowo "zabawa" jest tutaj odpowiednie. Zaczęło się od pasji do motoryzacji?

Jakub Brzeziński, członek esportowego zespołu Williamsa: Zabawa zaczęła się dobre 10 lat temu, właśnie tak jak pan mówi, od zainteresowania się motorsportem. Krok po kroku, od oglądania na YouTubie filmików o F1 dotarłem do relacji z simracingu i dalej sam już się to potoczyło. Oczywiście przez długi okres czasu to było po prostu niedzielne hobby, czysto dla przyjemności z rywalizacji. Dopiero w ostatnich 2-3 latach pojawił się esport i w grę zaczęła wchodzić możliwość wygrywania pieniędzy.

ZOBACZ WIDEO IEM Katowice 2020. Kapitalna oglądalność imprezy! "Najlepszy wynik w historii"

Ostatnio w wyścigu pełnym gwiazd sportu zajął pan piąte miejsce, podczas gdy Max Verstappen był jedenasty. Czy to zaskoczenie? Bo mowa o jednym z lepszych kierowców w F1. 

Nie jest to duże zaskoczenie, bo musicie pamiętać, że w tym przypadku to Max wchodzi na nasze podwórko i to podwórko, na którym jest mnóstwo talentu. My poświęcamy poznaniu danego symulatora setki godzin, on siada i trenuje parę dni. Pochwalę się nieskromnie, że to już nie pierwszy raz kiedy pokonaliśmy Maxa, bo razem z Nikodemem Wiśniewskim (drugi z członków ekipy Williamsa - dop. aut.) już w zeszłym roku wygraliśmy wyścig Sebring 12, w którym też właśnie Verstappen brał udział. Max poświęca swoje życie, żeby być najlepszym kierowcą F1, my poświęcamy je, żeby być najlepszym simracerami. Mimo, że przełożenie jednego na drugie jest bardzo duże, to można to porównać do przejścia do innej serii wyścigowej, w której musiałby ścigać się z weteranami z kilkunastoletnim doświadczeniem. Nie byłoby to proste zadanie.

Esport ma stosunkowo krótką historię. Nie wszyscy zresztą uznają go jako sport. Jak pan do tego podchodzi? Widziałby pan esport na igrzyskach?

W prosty sposób. Skoro takie dyscypliny jak tenis stołowy czy golf uznawane są za sport, to esport tym bardziej powinien być tak postrzegany. W wielu sportach nie wygrywa osoba, która potrafi skoczyć najdalej czy biec najszybciej. Liczy się technika, koordynacja ręka - oko, refleks, zachowanie pod presją. Nawet w piłce nożnej nie wygrywa ten, kto potrafi najmocniej kopnąć piłkę, tylko ten zawodnik, który ma najlepszą technikę. Myślę, że bardzo ciekawym doświadczeniem byłoby zobaczyć esport na igrzyskach olimpijskich, ale na obecną chwilę raczej jest to odległa przyszłość. Na razie cieszę się z tego, że coraz częściej mówi się o nim w mediach i coraz więcej osób zaczyna rozumieć na czym polega.

Należy pan do esportowej ekipy Williamsa. Nie wszyscy mogą być świadomi jak wyglądała selekcja, więc proszę przedstawić jej kulisy.

Williams ma dwa sposoby na rekrutację. Albo sami się do ciebie odzywają, bo widzą, że osiągasz dobre wyniki, albo ty możesz napisać do nich z nadzieją, że przyjmą cię do swojej akademii i tam udowodnisz, że zasługujesz na miejsce w głównym zespole. U mnie w sumie żadna z tych opcji nie miała miejsca, bo przed dołączeniem do Williamsa miałem chwilową przerwę od simracingu. Na szczęście odezwał się do mnie Nikodem Wiśniewski, z którym jeździłem w poprzednich zespołach, a on już wcześniej dołączył do Williamsa. Oni potrzebowali kierowcy na rFactora2, więc Niko mnie polecił, no i dalej wszystko potoczyło się gładko.

F1, w moim odczuciu, dość odważnie postawiła na esport, organizuje m.in. własne mistrzostwa. To kierunek, w jakim inne sporty też będą zmierzać?

Zdecydowanie tak. Wiele drużyn sportowych inwestuje w esport, bo widzą w nim masę młodych ludzi, których można pozyskać jako nowych fanów swojej marki. Wisła Kraków ma swoją drużynę w CounterStrike’u, NASCAR ma swoją ligę esportową, tak samo NBA. Wiele młodych osób nie ogląda już telewizji, więc jeśli twój sport nie istnieje w mediach społecznościowych, nie ma transmisji w internecie, to dla wielu osób po prostu nie istnieje. Esport jest kolejnym naturalnym krokiem, który pozwala na dotarcie do tych ludzi.

Zajmuje się pan esportem po godzinach? Jak to wygląda? Czy na simracingu da się zarobić, czy to bardziej hobby?

Z simracingu zdecydowanie da się zarobić pieniądze, które pozwalają na utrzymanie się. Jednak, żeby zarobić aż tyle, trzeba być w absolutnej światowej czołówce. Ja obecnie studiuję, ale w 2019 roku udało się wygrać kilka turniejów bardzo wysokiej rangi, więc byłem w stanie się z tego utrzymać. Problem pojawia się przy chwilowym spadku formy, gdzie w takiej sytuacji nie ma już prawie żadnych dochodów. Na szczęście simracing rozwija się tak szybko, że wcale nie zdziwię się, jak za rok czy dwa setki ludzi będą w stanie z niego się utrzymać bez większych problemów. Na chwilę obecną kilkadziesiąt osób może go traktować jako normalną pracę.

Jeśli przyjmiemy, że esport to też sport, to znaczy że trzeba go trenować. Ile godzin dziennie potrafi pan spędzić przed komputerem?

Tak jak i w każdym innym sporcie, tak i tu nie da się wygrać samym talentem. W simracingu jest to jeszcze bardziej prawdziwe, bo trzeba włożyć dużo pracy w ustawienia samochodu. Tak jak i w prawdziwym motorsporcie, tak i tu trzeba dobrać odpowiednie sprężyny, ciśnienia opon, stabilizatory, itd. Na to wszystko potrzeba czasu. Ja wypracowałem sobie system, w którym trenuję sesjami po 3-4 godziny. Dłużej nie ma sensu, bo po prostu siada koncentracja i jedzie się gorzej zamiast lepiej. W dniu wyścigu pewnie spędzam przed komputerem 3/4 dnia, bo nie da się wtedy już o niczym innym myśleć.

Da się słyszeć opinie, że wkrótce zespoły F1 będą rekrutować do swoich szeregów graczy. Zgodzi się pan z tym? Czy przyjdzie dzień, że ktoś awansuje do F1 dlatego, że był świetny w wirtualnym świecie?

Już teraz mamy przypadki osób, które przeszły ze świata simracingu do prawdziwych wyścigów. Nawet w zeszłym tygodniu Igor Fraga, facet który zaczynał właśnie w Williams Esports podpisał kontrakt z juniorskim programem Red Bulla i ma duże szanse na dostanie się do F1 za kilka lat. Wszystko zależy od priorytetów zespołu. Wcześniej mieliśmy też GT Academy, gdzie Nissan rekrutował graczy do swoich fabrycznych zespołów.

Mówi się, że simracing niedługo może zastąpić karting i stać się taką "podstawą", od której swoją karierę mogą zaczynać kierowcy wyścigowi. Myślę, że taka ścieżka jest jak najbardziej możliwa, mam tylko nadzieję, że nie ograniczy to esportowej części naszego małego świata. Chciałbym, żeby simracing był dyscypliną samą w sobie, w której można budować kariery i odnosić wielkie sukcesy. Zdecydowanie jestem zdania, że możliwe jest połączenie obu z tych aspektów i wykorzystywanie simracingu zarówno do esportu, jak i do pozyskiwania kierowców do prawdziwych wyścigów.

W zespole Williamsa mamy też Nikodema Wiśniewskiego, jest Patryk Gerber. Czy Polska esportem stoi? Bo jednak na Polaka w "prawdziwej" F1 musieliśmy czekać latami i jak dotąd był tylko jeden - Robert Kubica.

W simracingowym esporcie polscy zawodnicy mają bardzo mocną pozycję. Jesteśmy my w Williamsie, są Kamil Franczak i Kamil Pawłowski pod banderą Thrustmastera, są też kolejni kierowcy, którzy jeszcze budują swoją reputację. Bardzo często w wyścigu, w którym bierze udział powiedzmy 30 osób mamy po 4-5 Polaków. Wyciągnąłbym z tego taki wniosek, że w Polsce mamy naprawdę dużo talentów, tylko ciężko jest im się przebić w prawdziwym motorsporcie, gdzie rządzi pieniądz.

Esport ma tę zaletę, że samym talentem można wspiąć się na sam szczyt. Nie potrzeba wsparcia sponsorów czy zamożnego taty, więc możemy się przekonać jak wielu zdolnych kierowców tak naprawdę mamy w naszym kraju. Niestety na polskim podwórku simracing nie jest jeszcze zbyt popularny pod względem sponsorów, ale
myślę, że w najbliższym czasie może się to zmienić.

Czy w Williamsie pojawia się temat, by któremuś z członków esportowej rodziny dać szansę na torze? Czy to nierealne? 

Williams stworzył swój zespół esportowy, żeby istnieć w simracingu, więc ich celem nie jest wsadzenie kierowców do prawdziwych samochodów, co jest dla mnie zupełnie zrozumiałe. Pojawił się niedawno temat sprawdzenia kilku z nas w oficjalnym symulatorze Williamsa i przekonania się, na co nas stać.

Tak jak wcześniej mówiłem, wielu kierowców już przebyło drogę od symulatora do prawdziwego samochodu i świetnie sobie radzą. Jak chyba wszyscy wiedzą, Williams nie jest w najlepszym położeniu  ze swoim zespołem F1 i nie ma też dywizji juniorów, więc myślę, że ich priorytetem nie jest obecnie rozwijanie młodych talentów z simracingu, ale na pewno miło byłoby otrzymać kiedyś taką szansę.

W Williamsie jeszcze rok temu był Robert Kubica. Mieliście okazję się poznać? Może zmierzyć w wirtualnym świecie? 

Z Robertem mieliśmy szansę poznać się przy okazji GP Węgier, na którym byliśmy gośćmi Williamsa. Przyznaję, że było to dosyć surrealistyczne doświadczenie, bo jednak Kubica to ktoś, kogo oglądało się 10 lat temu za dzieciaka w telewizji, a teraz nagle uświadamiasz sobie, że jesteś w tym samym zespole co on i rozmawiasz sobie w motorhomie Williamsa.

Co do zmierzenia się w wirtualnym świecie, to nie było ku temu okazji, głownie dlatego, że Robert nie jest chyba aż takim fanem simracingu, jak powszechnie się uważa. Kiedyś wykorzystywał do treningu iRacing, ale sam mówił, że był to bardziej trening fizyczny, po prostu coś gdzie można pokręcić kierownicą i znowu do tego się przyzwyczaić, niż jakaś forma rywalizacji. Mimo to wydawało nam się, że ma dobrą opinie o esporcie i pytał nas nawet o zawody, w których braliśmy udział miesiąc wcześniej, więc wrażenia były bardzo pozytywne.

Czy liczył pan kiedykolwiek ile wydał na sprzęt, z którego korzysta w simracingu?

Na sprzęt można wydać przeróżne kwoty. Naprawdę sensowny ekwipunek można mieć  za 5 tys. złotych, ale można też zainwestować 200 tys. zł. Ja osobiście myślę, że wydałem właśnie w okolicach 5-10 tys., łącznie z komputerem. Obecnie cały sprzęt dostaję od sponsorów Williamsa, więc ten problem już nie istnieje.

Co do zawodów, na każdych z nich czeka na nas gotowy zestaw zapewniony przez organizatora. Wbrew pozorom jest to duże utrudnienie i wymaga od kierowców nowego zestawu umiejętności w porównaniu do ścigania się z domu. Nieważne nawet, czy ten sprzęt jest lepszy czy gorszy do tego, który ma się w domu. Ważne, że zazwyczaj jest zupełnie inny, a ty masz bardzo mało czasu na przyzwyczajenie się do niego. W takiej sytuacji nie liczy się tak bardzo twoje przygotowanie w domu, ale to jak szybko jesteś w stanie przystosować się do nowego otoczenia. Na szczęście wygląda na to, że jest to jedna z moich mocnych stron i bez wątpienia pomogło mi to w wygraniu kilku ważnych
zawodów.

Czy przynależność do esportowej drużyny Williamsa otworzyła przed panem jakieś nowe drzwi, możliwości? 

Największym plusem dołączenia do Williamsa jest fakt, że ich marka jest znana na całym świecie. Oznacza to, że są w stanie zapewnić sobie naprawdę dużych sponsorów z większą łatwością, niż mniej znane organizacje. To z kolei przekłada się na lepszy sprzęt dla nas, czy lepsze warunki finansowe. Również z osobistego punktu widzenia odczułem duży wzrost zainteresowania moją osobą, bo byłem "kolejnym Polakiem w Williamsie".

Pod względem sportowym udaje nam się otrzymywać zaproszenia na zawody, dzięki przynależności do zespołu, który osiąga duże esportowe sukcesy. To oznacza, że nie musimy tracić czasu na kwalifikowanie się do takich turniejów i możemy się skupić na samym ściganiu.

Nowym osobom powiedziałbym, że wszystko da się osiągnąć samemu. To, że ja jeżdżę w Williamsie i mam super sprzęt wcale nie znaczy, że ty nie jesteś w stanie wykręcić takich samych czasów okrążeń na kierownicy za 500 zł. W simracingu nie ma wymówek. Każdy jest w stanie pokazać swój talent i jeśli akurat ty masz go wystarczająco dużo, to nic nie powstrzyma cię, przed zdobyciem dużych osiągnięć i dołączeniem do wielkiej esportowej organizacji.

Jest wiele platform do simracingu. Pan akurat postawił na rFactor2, z tego co wiem. Czy da się prosto przeciętnemu czytelnikowi wyjaśnić różnice między tą platformą a np. iRacing?

Platform jest naprawdę dużo i każda ma swoje wady i zalety. Główne różnice to oczywiście fizyka jazdy. rFactor2 i iRacing są na przeciwnych krańcach spektrum, ale oba tytuły są bardzo realistyczne. Różnica polega na tym, że w rF2 można sobie pozwolić na większą nonszalancję za kierownicą, a w iRacing trzeba jechać "jak od linijki".

Mojemu stylowi jazdy bardziej odpowiada rFactor2 i nie jest to coś, co mogłem sobie wybrać. Tak po prostu już jeżdżę i nie mam na to wpływu. W rF2 jestem w stanie wygrywać wyścigi, w iRacing nie byłoby to takie proste. Warto zaznaczyć, że iRacing ma bardzo dobrze rozwiniętą sieć publicznych wyścigów, gdzie co godzinę można znaleźć wiele różnych sesji, w których ścigają się setki innych osób. Pod tym względem na pewno jest to bezkonkurencyjny tytuł.

Rozmowa o różnicach między poszczególnymi symulatorami to temat na oddzielny artykuł i bardzo ciężko jest je ubrać w słowa. Każdy tytuł ma swojej unikatowe cechy i nie da się powiedzieć jednoznacznie, że jeden jest lepszy, a drugi gorszy.

Czytaj także:
Właściciele Ferrari przekazali 10 mln euro na walkę z koronawirusem
Głos w obronie Claire Williams

Czy esport ma przed sobą świetlaną przyszłość?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×