Historia fenomenu – dlaczego wciąż gramy w Counter-Strike i świetnie się bawimy

Esport jest wyjątkiem pośród pozostałych dyscyplin sportowych. A Counter-Strike: Global Offensive jest wyjątkiem pośród tytułów esportowych. Zwłaszcza w Polsce.

Sławomir Serafin
Sławomir Serafin
Polska Liga Esportowa / Polska Liga Esportowa

Jest rok 2014. Katowice, Spodek. Trwa kolejny światowy finał znanej imprezy esportowej Intel Extreme Masters, po raz drugi rozgrywany już właśnie w Katowicach. W wielkiej hali Spodka prawie dziesięć tysięcy kibiców wpatruje się w ekran. Ten sam ekran widzi dwieście tysięcy fanów oglądających mecz przez internet. Ale to ci, którzy są na miejscu prawie ogłuchną i ochrypną od krzyków, gdy polski zespół Virtus.pro zmiażdży uznawany za najlepszy wówczas na świecie, szwedzki team Ninjas in Pyjamas.

Nie trzeba było wtedy być fanem Counter-Strike’a, żeby zrozumieć te emocje. I na tym, między innymi, polega jego fenomen. Zespół, który wtedy wygrał, prowadzony był przez dwóch weteranów, Filipa „NEO” Kubskiego i Wiktora „TaZa” Wojtasa. Każdy kibic, każdy miłośnik Counter Strike, zna te ksywki i nazwiska. Można zaryzykować stwierdzenie, że to oni, razem z kolegami, zarazili Polskę miłością do tej gry.

Odrobina historii

Counter-Strike: Global Offensive nie jest najstarszą grą esportową. O to miano walczyć będą inni, chociażby Quake i Unreal. Unreal w sferze esportu jednak już nie funkcjonuje. Quake został dawno strącony z piedestału. A Counter-Strike był i nadal jest na szczycie. Narodził się jako modyfikacja do Half-Life jeszcze w ubiegłym wieku, ponad dwie dekady temu. Wydawcy oryginalnej gry, firma Valve, szybko dostrzegli potencjał zdobywającej sobie wielką popularność modyfikacji do ich dzieła. Zaprosili więc jej twórców do siebie, a ich dzieło zmienili w komercyjny produkt.

Produkt, który od samego początku pokochano w Polsce. Na początku wieku Counter-Strike był zainstalowany na każdym komputerze w każdej kafejce internetowej w kraju. Wchodząc do dowolnej z nich można było mieć pewność, że ktoś będzie grał w CSa. Gra była stałym elementem krajobrazu. Wychowało się na niej całe pokolenie polskich graczy. Ale dopiero NEO, TaZ i ich Złota Piątka sprawili, że Counter-Strike stał się "grą narodową".

Polskaaaa, biało-czerwoni!

Counter-Strike to weteran w świecie esportu. Weteran, który trzyma się znakomicie i ma wierną bazę fanów, ale który stoi nieco w cieniu innych, nowszych, bardziej popularnych dyscyplin. Większe pieniądze są w DOTA 2. Więcej ludzi gra w Fortnite. W League of Legends jest lepiej zorganizowana liga. Stary, dobry CS:GO dziś ledwo mieści się w pierwszej piątce. Ale nie w Polsce. Tutaj nadal jest na pierwszym miejscu.

I jest to zasługa legendarnej Złotej Piątki właśnie. Szerzej pisaliśmy o niej tutaj. Tym, którzy nie znają tej historii wyjaśnimy tylko, że był to fenomenalny polski skład, który przez ponad pięć lat zgarniał po kilka mistrzowskich tytułów i złotych medali rocznie na wszelkich możliwych turniejach. Polacy trzęśli całym counterstrike’owym światem. Ich sukcesy przyciągnęły do gry kolejne dziesiątki tysięcy fanów, którym już zawsze Counter-Strike będzie się kojarzył z polskimi mistrzami.

Esport dla każdego

Niedawno pisaliśmy o fenomenie esportu jako takiego i eksplozji jego popularności. Jako jedną z głównych jej przyczyn podaliśmy popularyzację internetowych transmisji na żywo, odbywających się za pośrednictwem takich platform jak Twitch. I jest to niewątpliwie prawda, tyle że nie w przypadku Counter-Strike’a. Złota Piątka wygrywała swoje medale i cieszyła się dziką popularnością jeszcze przed Twitchem. Nawet YouTube stawiał wtedy dopiero pierwsze kroki. Żeby oglądać mecze Polaków, trzeba było się wykazać nie lada wiedzą i umiejętnościami.

Co akurat jest pewnym paradoksem, bo sam Counter-Strike nie jest zbyt wymagający dla kibica. Wspomniany na początku mecz w Spodku mogli z zapartym tchem śledzić nawet kompletni laicy. Tam nie ma niczego niezrozumiałego. Są dwie drużyny. Jedna atakuje i chce podłożyć bombę. Druga broni miejsc, w których się bombę podkłada. Strzelają do siebie i padają od kul. Runda trwa średnio dwie minuty. Cały czas coś się dzieje, cały czas są emocje. Próg wejścia dla kogoś, kto chciałby po prostu kibicować, praktycznie nie istnieje. To wyróżnia Counter-Strike: Global Offensive na tle innych esportów. Stanowi część jego siły i niesłychanej żywotności.

Paka jest jedna, a bombsajty dwa

Jest rok 2021, koniec maja. Warszawa. Pierwszy od początku pandemii większy LAN, na którym rozgrywa się finał wiosennej kolejki PGE Dywizji Mistrzowskiej w Polskiej Lidze Esportowej. Grają te same drużyny co poprzedniej jesieni, Illuminar i PACT. Illuminar jednak z innymi zawodnikami niż wtedy. I jest to ich ostatni wspólny mecz. Już w połowie sezonu ich umowy zostały rozwiązane przez organizację, dla której grają. Mieli tylko dokończyć ligę i się rozejść. Nikt, nawet ich kibice, nie spodziewał się, że rozbita i prawdopodobnie pozbawiona morale drużyna powstanie jak feniks z popiołów.

Pierwsza mapa to zacięty bój, wet za wet, jak jesienią, gdy rozstrzygnięcie przyszło po rekordowej ilości dogrywek. Starcie trwa prawie dwie godziny, dwukrotnie dłużej niż zwykle. Punkt zdobywa Illuminar, ale obrońcy tytułu – PACT - nadal są faworytem. Wszyscy spodziewają się, że druga mapa będzie należeć do nich i że emocje nadal będą rosły. Tymczasem obrona mistrzów sypie się jak domek z kart a ci, których nikt nie typował, ci, którzy grali swój ostatni mecz razem, dosłownie roznieśli przeciwników na strzępy. Na pożegnanie zdobyli tytuł. To był prawdziwy szok. I fenomenalne sportowe widowisko.

I na tym polega fenomen Counter-Strike: Global Offensive. Od ponad dwudziestu lat gra nie tylko serwuje mnóstwo świetnych sportowych emocji, ale też robi to w sposób zrozumiały nawet dla laików. Każdy może kibicować, każdy może przeżywać te wzloty i upadki. I to już niedługo, bo jesienna runda rozgrywek Polskiej Ligi Esportowej wystartuje już wkrótce!

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×