Mówi się, że piłkarskie Mistrzostwa Europy to trzecia największa sportowa impreza zaraz po Mistrzostwach Świata w tej samej dyscyplinie i letnich Igrzyskach Olimpijskich. Może i to prawda. Ale czy także trzecia pod względem ilości emocji? Z fanami Igrzysk polemizować nie będę, chociaż dla mnie są one nieporównywalne do największych przedsięwzięć piłkarskich. Ale to pewnie dlatego, że moją ulubioną dyscypliną jest po prostu piłka.
Natomiast jakoś wolę EURO od mundialu. Trwa krócej, jest mniej drużyn, ale za to występują w nim rzeczywiście najlepsze ekipy Starego Kontynentu. Czy sugeruję więc, że w Mistrzostwach Świata grają słabeusze? Nie. Chodzi o to, że na mundialu zawsze trzeba oglądać jakieś zespoły egzotyczne, o których często nikt nie słyszał, z całym szacunkiem dla nich oczywiście. Trynidad i Tobago? Wybrzeże Kości Słoniowej? Nie kwestionuję umiejętności piłkarzy tych reprezentacji, bo, moim zdaniem, są one naprawdę bardzo dobre, ale europejskie ekipy są nam po prostu bliższe. Na pewno niejeden / niejedna z nas woli oglądać starcie choćby Rumunii z Austrią, niż na przykład Arabii Saudyjskiej Angolą. To sprawia, że absolutnie każdy mecz rywalizacji europejskiej staje się ważny i istotny dla... kibica. A przecież to jest najważniejsze. Ale tak naprawdę to nie o tym chciałam rozważać.
EURO 2008 wreszcie rozpoczęte! Chociaż cieszę się na tę myśl (tak, tak drodzy panowie, takie kobiety też istnieją), to jednak ciągle nie mogę pogodzić się z faktem, że na austriackich i szwajcarskich boiskach nie zobaczę Anglików. Wielu ich nie lubi, ale pewnie też wielu przyzna, że szkoda braku takich zawodników, jak Gerrard, Lampard czy Rooney. Ale cóż... przyszła kryska na matyska. Zanim więc usłyszeliśmy pierwszy gwizdek 7 czerwca, to już mogliśmy mówić o pierwszej niespodziance turnieju. Gdzie upatrywać drugiej? Zawsze mówi się, że groźni będą gospodarze. Ja osobiście jakoś nie wierzyłam w to, aby Austriacy czy Szwajcarzy mogli odegrać znaczącą rolę w całym tym pięknym zamieszaniu. I nadal wydaje mi się to mało prawdopodobne, chociaż zostałam miło zaskoczona inauguracyjnym występem Helwetów.
Czesi nie pokazali tak naprawdę nic. O czymś to świadczy, kiedy najlepszym zawodnikiem zespołu zostaje bramkarz, nieprawdaż? Gdyby nie Petr Cech, nasi południowi sąsiedzi nie wygraliby tego meczu. Między Bogiem, a prawdą, to nawet nie mieli prawa go wygrać. Jan Koller był zupełnie niewidoczny, a naprawdę trudno być niewidocznym mając 202 cm wzrostu. O zwycięstwie Czechów zadecydował nos trenera Karela Bruecknera, który zmienił Kollera na Vaclava Sverkosa. Król strzelców ligi czeskiej niedługo później zapewnił trzy punkty swoim nieporadnym i bojaźliwym kolegom. Dość jednak o Czechach. Prawdziwe brawa należą się bowiem Szwajcarom, którzy rozegrali zdecydowanie lepsze zawody. Z kolei o ich porażce, oprócz dużego niefarta, zadecydował sędzia. Włoski arbiter powinien podyktować rzut karny oraz wyrzucić z boiska Grygerę za faul na Alexanderze Freiu. Do teraz mam przed oczami tę sytuację i w głowie mi się nie mieści, jak można było nie zauważyć przy tym faulu. Brutalnego faulu.
Przeszłości jednak nie zmienimy. Po średnio ciekawym inauguracyjnym widowisku spodziewałam się więcej emocji w kolejnym sobotnim starciu między Portugalią, a Turcją. Niestety, Turcy nie okazali się tak zdeterminowani jak Szwajcarzy, ale też i rywale im na to nie pozwolili. Rozczarowana byłam postawą Cristiano Ronaldo. Obwołany gwiazdą EURO, zanim impreza się rozpoczęła, nierzadko zachowywał się jak... samolub. Mam piłkę, mam piłkę, teraz musi być bramka, na bramkę! Miałam wrażenie, że takie właśnie myśli kłębiły się w głowie bożyszcza kobiet (bynajmniej nie moim), kiedy tylko otrzymywał podanie od kolegów. Szkoda, że ci nie mogli liczyć na to samo. Nawet pan Zbigniew Boniek w przerwie spotkania mówił, że gracz Manchesteru United gra bardzo egoistycznie. Na jego szczęście ekipa trenera Scolariego wygrala ten mecz, ale to była tylko Turcja. Jeśli w kolejnych grach będzie grał tak samo, to jego reprezentacja może na tym tylko stracić. Nie uważam jednak, że Portugalczycy wygrali niesłusznie, jak Czesi. Akurat drużyna z zachodniego krańca Europy zwyciężyła zasłużenie, a mogła znacznie wyżej. Też przy tym nie pokazała jeszcze chyba pełni umiejętności... A może to zasłona dymna? Może, choć w EURO nie ma miejsca na kalkulacje. Każdy mecz może okazać się istotny na miarę finału. Oby jeszcze tylko każdy dostarczał Państwu tyle emocji. Tego Wam życzę i zapraszam na kolejne babskie wrażenia z tego męskiego turnieju :).