Atmosferę zbliżających się mistrzostw i meczu Polaków dało się wyczuć już kilka dni przed startem turnieju. Mnóstwo flag wywieszonych w oknach, samochody, taksówki oraz autobusy przywdziane w narodowe barwy. Wszystko to osiągnęło apogeum w dniu pojedynku Polski z Niemcami. Na ulicach na każdym kroku dało się spotkać ludzi z wymalowanymi twarzami, w biało-czerwonych koszulkach, szalikach i czapkach. Z ulic usłyszeć można było rytmiczne klaksony, a z gardeł Polaków pieśni zagrzewające do walki. W ten dzień prawie każdy Polak był kibicem. Nie ważna czy młody, czy stary. Czy mężczyzna, czy kobieta. Nawet ktoś nie mający pojęcia o futbolu w ten dzień stawał się sympatykiem polskiej drużyny.
Im bliżej meczu, tym emocje sięgały zenitu. Niestety przebieg spotkania szybko ostudził entuzjazm fanów. Pogrążył nas Lukas Podolski urodzony w Polsce. Żal, że odpowiednie osoby w odpowiednim czasie nie potrafiły przekonać go do gry w naszej kadrze. A z pewnością były na to szanse, bo 23-letni napastnik pokazał, że ojczyznę ma nadal w sercu. Mówił o tym przed meczem, a potwierdziło to jego zachowanie po strzelonych golach. Oglądając jego twarz po bramkach można było dojść do wniosku, że zmarnował on doskonałą okazję. Po meczu jako jedyny reprezentant Niemiec paradował po boisku w koszulce z orłem na piersi, którą wymienił się z naszym reprezentantem. Szkoda tylko, że nie reprezentuje tych barw na co dzień.
Gra naszych reprezentantów daje jednak powody do optymizmu przed spotkaniami z Austrią i Chorwacją. Dominacja Niemców nie podlega dyskusji, ale Polacy grali momentami dobre spotkanie. Mieli kilka wymarzonych okazji do zdobycia gola. Przy odrobinie szczęścia i większej koncentracji mogliśmy wyjść z tego pojedynku nawet zwycięsko. Mogliśmy oczywiście również przegrać wyżej. Mówi się, że suma szczęścia zawsze równa się zero. Uważam, że w niedzielnym pojedynku tak nie było i wypada mieć nadzieję, że zrówna się ona w następnych dwóch spotkaniach, gdy los do nas się uśmiechnie.
Przeciwnikom powołania Rogera na EURO powoli zamykają i zamykać się będą usta. Pochodzący z Brazylii pomocnik nadał w drugiej połowie naszej reprezentacji kolorytu i proszę mnie dobrze zrozumieć, nie chodzi o kolor skóry. Zawodnik Legii Warszawa pokazał sporo niekonwencjonalnych zagrań. To w dużej mierze dzięki niemu przez kilkanaście minut gry po przerwie mieliśmy zdecydowaną optyczną przewagę, co rzadko nam się zdarza grając z wyżej notowanym rywalem. Niestety błąd Pawła Golańskiego i szczęśliwy kiks Miroslava Klose, kolejnego pochodzącego z Polski Niemca, odebrał resztkę nadziei naszym piłkarzom na wywalczenie chociażby remisu.
Najbardziej niepotrzebną rzeczą przed tym spotkaniem była wojna psychologiczna rozgrywana w prasie. Niektóre publikacje były bardzo ostre i kontrowersyjne. Zwycięstwo Niemców jest z pewnością dla nich teraz cenniejsze, a nas trochę upokarza.
Porażka z zachodnimi sąsiadami nie przekreśla szans na wyjście z grupy. Wypada wierzyć, że atmosfera w kadrze nadal będzie dobra i bojowa. Niestety zaczyna się powtarzać historia z ubiegłego mundialu. Wtedy już po porażce z Ekwadorem doszło do sporej nagonki na Pawła Janasa. On akurat sprowokował sytuację unikając dziennikarzy. Teraz historia się powtarza. Już po meczu eksperci telewizyjni wytykali błędy Leo Beenhakkerowi. Padały argumenty, że nie był z drużyną, nie reagował na wydarzenia na boisku i nie udzielał wskazówek. Zaufajmy Holendrowi licząc, że wie co robi. Na rozliczenia przyjdzie czas po zakończeniu występów na boiskach Austrii i oby także Szwajcarii. Najważniejsze, by ostatni mecz nie odbył się 16 czerwca.