- Ciężko uwierzyć w to, co się stało. W pierwszej połowie czuliśmy, że gramy bardzo dobrze i kontrolujemy sytuację. Jan Koller dał nam prowadzenie, a kiedy odskoczyliśmy na 2:0 wydawało się, że Turcja już się nie podniesie - ocenia Petr Cech.
Taki pogląd okazał się błędny. Po ostatnim gwizdku szwedzkiego arbitra Petera Frojdfeldta wśród Czechów zapanowała rozpacz. W trakcie końcowego kwadransa rywale zdobyli trzy gole i wyeliminowali drużynę Karela Brücknera z turnieju. - Zdobyli pierwszą bramkę i poderwali się. Później popełniłem błąd przy drugim golu i nagle oni znów byli w grze. W tym momencie przynajmniej byłyby rzuty karne, więc wciąż mielibyśmy szanse, ale Nihat strzelił nieprawdopodobną bramkę. Nie miałem żadnych szans - zauważa golkiper czeskiego zespołu.
Wyrównujący gol to jednak w dużej mierze "zasługa" Cecha. Bramkarzowi, przez wielu uznawanemu za najlepszego na świecie, przytrafił się katastrofalny błąd w kluczowym momencie bardzo ważnego meczu. - Każdy popełnia błędy, a ja też jestem tylko człowiekiem. Dawałem z siebie wszystko, ale piłka była bardzo mokra i wyślizgnęła się z mojego uścisku - przyznaje 26-letni Cech.