Nadmuchaliśmy sobie balonik pełen oczekiwań i dziwimy się, że pękł. Psiakość, sama trochę powietrza do niego dołożyłam typując - z głupa - Lewandowskiego królem strzelców u bukmachera, ot, taki mi się patriotyzm włączył. Ale czy jestem zdziwiona tym, że Polska nie wyszła z grupy? Nie. Przecież sama typowałam, że wygramy z Grecją, ale baty dostaniemy od Rosjan i Czechów i na tym się przygoda z Euro zakończy. Wróżka ze mnie kiepska, dobrze, że u buka nie obstawiałam wyników, bo nie lubię przegrywać. Ale wyszło na moje? Wyszło. Cieszy mnie to? Niekoniecznie. Martwi? Trochę. Bardziej smuci, że musiałam mieć rację. Czujecie się skołowani? Spokojnie, to tylko babskie zawiłości.
Jednakże nie mam zamiaru rozpaczać, biadolić, czy wieszać psów na kimkolwiek. Wystarczy, że cieszy się Jan Tomaszewski a smucą piłkarze (przynajmniej niektórzy). Moje uczucia są neutralne (sportowo), acz żal mi ściska dupę, że stracę szansę na spotkania okołoreprezentacyjne z pewnym przystojniakiem...
Szkoda tylko, że na pewne pytania już nigdy nie uzyskam odpowiedzi. Że nie dowiem się, jak by ta kadra grała z Michałem Żewłakowem w obronie. Ale przecież Franciszek "Konsekwentny" Smuda zapytany o brak powołań dla Żewłaka czy Artura Boruca odpowiedział dziennikarzowi: - A gdybym ich powołał, to co by pan potem napisał? Niekonsekwentny Smuda! Szkoda, że trenerowi bardziej zależało na tym, co o nim będzie napisane, niż na aspekcie czysto sportowym. Nie przekonam się też, jak wyglądałaby gra biało-czerwonych, gdyby w meczu z Grecją lub Rosją w ostatnich minutach pojawił się na murawie Rafał Wolski. Młody chłopak, który przebojem, z rezerwowego zawodnika przedarł się do podstawowej "11" Legii Warszawa i potrafił po stałym fragmencie gry posłać piłkę w światło bramki. Albo, że "Franek łowca bramek" nie został grającym trenerem napastników. Albo dlaczego nasi grali bardziej indywidualnie aniżeli zespołowo?
Ale dziwić się, że Polacy nie zawojowali Euro? A kiedykolwiek zawojowali, spośród tych całych dwóch razów, kiedy brali udział w czempionacie Starego Kontynentu? Nie. W 2008 roku też odpadli po fazie grupowej. Tyle, że teraz bilans jest lepszy: dwa remisy i jedna porażka w stosunku do szwajcarsko-austriackich dwóch porażek i remisu. Jest progres? Jest. Przynajmniej po raz pierwszy od wielu lat ostatni mecz nie był spotkaniem o honor, ale o "coś". A, że z tego czegoś nic nie wyszło, to już inna bajka.
Od Barcelony polscy piłkarze sukcesu na międzynarodowej arenie nie odnieśli. W tym roku możemy posmędzić sobie (zamiast świętowania, bo i nie ma czego) w dwudziestą rocznicę wywalczenia srebra na IO w 1992 roku. W trakcie tych 20 lat nie było szału, więc dlaczego nagle miałby się objawić? Z okazji bycia współgospodarzem czy dlatego, że Coca-Cola zachęca do wpadnięcia w piłkoszał? Wystarczy spojrzeć na przykłady Austrii i Szwajcarii, żeby wiedzieć, iż uniknięcie kwalifikacji do Euro z racji organizowania imprezy, samoistnego awansu do ćwierćfinału i dalej nie zapewnia.
Shit happens. Polaków nie ma już na Euro, ale Euro wciąż jest w Polsce. I doceńmy ten fakt, bawmy się, kibicujmy, świętujmy imprezę przygotowaną z takim rozmachem, bo więcej to się pewnie nie powtórzy. Za przykład niech nam służą Irlandczycy i Błaszczykowski w krótkometrażowym wyciskaczu łez "Bez Ciebie nie idę". I może nie ściągajmy flag z balkonów w tak rekordowym tempie, co moi sąsiedzi. A spragnionym triumfów biało-czerwonych polecam siatkarzy. Trzykrotnie rozwalili mistrzów świata w ostatnim czasie.
Sponsorem majaczeń w malignie jest theraflu extra grip.
Kinga Popiołek
PS. Autorka niniejszego tekstu ma świadomość, iż ów nie jest felietonem, ale z braku odpowiedniej rubryki wcisnęła go tutaj.