Kamil Glik: Wreszcie zaczyna się wielka gra

WP SportoweFakty /  Agnieszka Skórowska  / Na zdjęciu: Kamil Glik
WP SportoweFakty / Agnieszka Skórowska / Na zdjęciu: Kamil Glik

Trudno wyobrazić sobie reprezentację Polski bez Roberta Lewandowskiego. A bez Kamila Glika? Nie da się. Drużyny bez Polaka nie wyobrażają sobie również kibice Torino, ale niewykluczone, że będą musieli.

O ewentualnym transferze, o nadchodzącym Euro 2016 i tym, które było cztery lata temu, o tym jak kruche bywa zdrowie i życie w ogóle, o tym po co piłkarze piszą książki, rozmawiamy z kapitanem Torino i podporą Biało-Czerwonych.

"Piłka Nożna": Co cię skłoniło do wzięcia udziału w tak skomplikowanym projekcie, jakim jest wydanie książki? Chciałeś pokazać jakim jesteś człowiekiem, czy chodziło raczej o kwestie zarobkowe?

Kamil Glik: Zarobkowe? Absolutnie nie. Ci, którzy choć trochę znają się na tym biznesie, wiedzą, że na książkach dużych pieniędzy się nie zarabia. Do tego pomysłu przekonał mnie autor książki, czyli Michał Zichlarz. Znam go, a właściwie to on zna mnie, od dziecka. No i zebrało mu się sporo materiałów na mój temat. Powstała więc idea, aby przelać to na papier.

Jak wyglądało pisanie książki od strony technicznej? Michał Zichlarz stworzył wszystko, a ty tylko zweryfikowałeś fakty, czy jednak część rzeczy pochodzi bezpośrednio od Kamila Glika?

- Michał miał naprawdę całą masę materiałów, był świetnie przygotowany, więc de facto ja bardziej zająłem się sprawdzaniem, czy gdzieś nie ma błędu, bo przy pisaniu książki nie trudno o pomyłkę, w końcu pojawia się w niej wiele nazwisk i wiele historii, trzeba więc zadbać, aby wszystko polegało na prawdzie. Dlatego mój wkład w tę książkę jest bardzo mały, ale to nic nie szkodzi, gdyż Michał świetnie wywiązał się ze swoich obowiązków. Rozmawiał z ludźmi, z którymi współpracowałem w przeszłości, był we Włoszech, spotykał się z osobami pracującymi w klubie.

Z książki można dowiedzieć się wszystkiego na twój temat, czy jednak jakieś historie postanowiliście przemilczeć?

- Mam wrażenie, że w książce jest wszystko. Zwłaszcza że opowiada więcej o moim życiu prywatnym niż zawodowym. Bo też w mojej karierze nie działy się dotychczas rzeczy nie wiadomo jak spektakularne. Co nie znaczy, że temat gry w piłkę nie został poruszony, wręcz przeciwnie - jest o tym całkiem sporo, choć - powtarzam - więcej o mnie jako człowieku. Jednym słowem - każdy powinien znaleźć dla siebie coś fajnego.

ZOBACZ WIDEO Francja żyje Euro? Nic bardziej mylnego...

Uchylając nieco rąbka tajemnicy, w książce jest historia dotychczas szeroko nieznana - byłeś w dzieciństwie bardzo chory, niewiele brakowało, żebyś stracił życie.

- To prawda. Miałem sepsę. Że różnie się mogło skończyć, to zdecydowanie zbyt mało powiedziane, bowiem lekarze skłaniali się ku wyrokowi, iż nie uda mi się z tego wyjść. Jestem z rocznika '88, w tamtych czasach medycyna nie była tak dobrze rozwinięta jak obecnie, a przecież sepsa i dziś potrafi zabić. Przyplątało się zapalenie opon mózgowych, a organizm małego chłopca nie jest tak silny, jak u dorosłego człowieka. Lekarze nie dawali mi więc wiele procent szans na pokonanie choroby, okazało się jednak, że mój organizm jest całkiem silny. Wyszedłem jakoś z tego. Teraz ogólnie bardzo rzadko choruję na cokolwiek. Grypy, gorączki - w moim przypadku nie zdarza się to prawie wcale. Chyba się uodporniłem na wszystko.

Czyli to nie jest taka książka, na szczęście, jak na przykład Andresa Iniesty, gdzie wszystko jest piękne, kolorowe, ja kocham wszystkich, a wszyscy kochają mnie.

- Nie jest, więcej - to pozycja bardziej w drugą stronę. Zdecydowanie bardziej gorzka niż słodka. Nie będzie tylko super, choć rzecz jasna kilka pozytywnych zdarzeń zostało w niej opisanych.

Już wiesz, że to będzie ostatnia pozycja książkowa w twoim życiu, czy może jednak na tyle ci się to spodobało, iż nie wykluczasz powrotu na rynek z nową pozycją?

- Przede wszystkim nie miałem ciśnienia, aby pisać książkę, ale… być może jeszcze coś wymyślę. Na pewno jednak już nie w trakcie kariery, jeśli już, to po jej zakończeniu. Pytanie, czy będzie z czego napisać nową pozycję, czy będę miał na tyle materiałów, aby coś ciekawego ludziom pokazać. W końcu to jest najważniejsze, książka musi być ciekawa, a nie być drugą częścią tylko po to, żeby ją zrobić i próbować na tym coś zarobić. To nie ma najmniejszego sensu.
[nextpage]
A jak przyjęli pomysł na wydanie książki koledzy z reprezentacji Polski?

- Próbowali się dowiedzieć, co w niej jest, ale nie pytali czy są wątki im poświęcone. Zresztą, to nie jest historia o moich kolegach, ale o mnie.

Jaki jest twój sposób na odcięcie się od tego całego zamieszania, które towarzyszy reprezentacji Polski od momentu rozpoczęcia zgrupowania w Juracie, przez Arłamów i kolejne etapy przygotowań do Euro 2016? Czyżby właśnie czytanie książek?

- Między innymi. Ostatnio na przykład przeczytałem autobiografię Darka Michalczewskiego oraz historię Grześka Króla. Zresztą książki poświęcone sportowcom bardzo sobie cenię. Inna sprawa, że jak w Arłamowie mieliśmy po dwa treningi dziennie, to tego wolnego czasu wbrew pozorom dużo nie było. Trening, odnowa, odpoczynek, znów trening. W hotelu mieliśmy świetne warunki, dużo atrakcji, ale po pierwszych trzech dniach nie wiedziałem nawet, gdzie i co się znajduje, ze względu właśnie na napięty harmonogram przygotowań.

Jeszcze w Arłamowie powiedziałeś, że wolałabyś, by mecz z Irlandią był za dwa dni, a nie za kilkanaście. To odczucie całej drużyny?

- Myślę, że tak. Każdy chce wyjść, kopnąć pierwszy raz piłkę, już mieć to za sobą - tę niepewność i oczekiwanie. Każdy chciałby po prostu jak najszybciej wziąć wszystko w swoje ręce. Oczywiście jestem świadom tego, że to uproszczenie, bo bez solidnego okresu przygotowawczego i meczów sparingowych nie da się tak po prostu zagrać w mistrzostwach.

Byłeś gotowy na to, że w kadrze nie znajdzie się miejsce dla Łukasza Szukały, z którym niemalże przez całe kwalifikacje francuskich mistrzostw Europy grałeś w parze na środku obrony?

- Jakoś specjalnie się nad tym nie zastanawiałem. Łukasz w Turcji miał cięższy moment, grał bardzo mało, trener na pewno z nim rozmawiał i zakładam, że przekazał informację o braku powołania kilka dni przed poinformowaniem o swoich wyborach opinii publicznej. Tyle.

Przed którym z polskich obrońców widziałbyś przyszłość w wielkim klubie europejskim. Kiedyś mówiono, że materiałem na takiego stopera jest Marcin Kamiński, tymczasem jego rozwój jakby wyhamował.

- Pamiętam jak mówiono o Marcinie jako obrońcy, który przez lata może decydować o reprezentacji, wokół którego będzie się nawet budować zespół. Wyszło inaczej, ale to Marcin podejmował decyzje, nikt za niego.

Michał Pazdan? Czy nie brakuje mu trochę wzrostu?

- Bez przesady. Znam wielu niższych obrońców grających w bardzo dobrych klubach. To nie reguła, że zawodnik na środku obrony musi być wieżowcem.

A ty wolisz grać z dużymi czy małymi?

- Grałem z różnymi. W eliminacjach choćby z wysokim Szukałą, a kończyliśmy przecież w parze z Michałem Pazdanem. Ale także z Bartkiem Salamonem, a we wcześniejszych eliminacjach choćby z Marcinem Wasilewskim.

Odchodzisz czy zostajesz w Torino? Wiemy, że teraz jest czas na Euro, ale nie da się od tego tematu uciec.

- Nie da się, zgadzam się. Ja jestem jednak taką osobą, która na pewne tematy patrzy z dystansu. I tak jest w tym przypadku. Ludzie, z którymi współpracuję prowadzą tę sprawę, ode mnie tu niewiele zależy, więc spokojnie czekam na rozwój wypadków. Nie chcę sobie tym zawracać głowy, bo w gruncie rzeczy niezbyt dużo by to zmieniło. A jeśli nawet - to tylko na gorsze.

Ale ku jakiej opcji się skłaniasz? Na pewno opuścisz Turyn? Nie brakuje informacji, że tak, nie wiadomo tylko dokąd się przeniesiesz.

- Nie wiem. Jeśli dzisiaj powiem, że chcę odejść, a na koniec okaże się, iż zostaję, byłbym w jakimś stopniu zawiedziony. I odwrotnie, powiem, że chcę zostać, a przyjdzie super oferta - i co, miałbym z niej nie skorzystać?
[nextpage]Wiadomo już, że Torino ma nowego trenera, Sinisę Mihajlovicia. Ma to dla ciebie jakieś znaczenie?

- We Włoszech mówiło się o zmianie szkoleniowca w Torino od pewnego czasu, więc zaskoczony na pewno nie jestem. Nazwisko Mihajlovicia jako nowego trenera też się w mediach pojawiało. Według mojej wiedzy odchodzący Giampiero Ventura ma po finałach mistrzostw Europy przejąć kadrę Włoch z rąk Antonio Conte, a przynajmniej jest głównym kandydatem do posady selekcjonera. Ventura to trener, któremu zawdzięczam jeśli nie najwięcej, to na pewno bardzo dużo. Pracowaliśmy razem w Torino przez pięć pięknych, niezapomnianych lat. To ten szkoleniowiec pozwolił mi dorosnąć jako piłkarzowi, rozwinąć się.

To szkoda, że ma przejąć kadrę Włoch, a nie jakiś fajny klub w angielskiej Premier League. Może pomyślałby wówczas o swoim ulubionym środkowym obrońcy?

- Ale to było jego wielkie marzenie, czasem o tym wspominał. Jeśli wszystko dojdzie do skutku, będzie miał kolejną misję do spełnienia. Inna sprawa, że w Torino materiał się już trochę wyczerpał. Pięć lat to szmat czasu, przeżyliśmy piękne chwile, awansowaliśmy do Serie A, potem udało się nam w niej utrzymać, następnie był awans do Ligi Europy, no a ostatnio zajęliśmy miejsce w środku tabeli, co mogło być sygnałem pewnego zmęczenia materiału.

Przyjście Mihajlovicia nie zmienia planów Torino co do twojej osoby? Serb nie chce, żebyś został? Rozmawialiście już?

- Nie, z trenerem Mihajloviciem jeszcze się nie słyszałem. Najpierw pewnie musi pozałatwiać wszystkie formalności, skompletować sztab. A jak będzie chciał zadzwonić, mój numer na pewno zna.

Wyobrażasz sobie w ogóle taką sytuację, że Mihajlović stawia weto przy twoim transferze? Czy może masz umowę z prezydentem Urbano Cairo, że w przypadku atrakcyjnej propozycji dla klubu, nikt nie będzie robił przeszkód przy odejściu?

- Z prezydentem Torino mam bardzo dobry kontakt, zaryzykuję nawet stwierdzenie, że wręcz koleżeński. Współpraca jest więc znakomita, dlatego przy podpisywaniu nowego kontraktu, uzgodniliśmy, iż jeśli pojawi się fajna oferta także dla klubu, to z niej skorzysta. Szczegółów rozmów na linii Mihajlović-Cairo jednak nie znam.

Masz takie poczucie, że zmieniając klub, możesz stać się jeszcze lepszym zawodnikiem? Sam powiedziałeś na przykładzie Ventury, że po pewnym czasie niektóre rzeczy się wyczerpują.

- Patrząc na trenera, patrząc też na mnie i na zespół, sezon mieliśmy średni, więc może coś w tym jest, że ewentualna zmiana otoczenia pomoże w rozwoju. Ale jeszcze raz podkreślę, najważniejszy jest spokój, okienko transferowe nie zostało jeszcze nawet otwarte.

Jest szansa, że temat transferu uda ci się zamknąć przed startem finałów mistrzostw Europy?

- Oferta może pojawić się w każdej chwili. Jeśli jakiś klub będzie na tyle zdeterminowany, aby mnie pozyskać, sprawę będzie można zamknąć prędko, tyle że takie szybkie negocjacje zdarzają się bardzo rzadko. Dlatego, nie wykluczam, że coś pojawi się przed Euro, ale pamiętam przy tym, że czasu jest mało.

Zamykasz się na oferty z włoskich klubów, czy nie ma dla ciebie znaczenia, skąd pochodził będzie ewentualny kontrahent?

- Na nic się nie zamykam. Na pewno najłatwiej byłoby mi grać w Serie A. Poznałem kulturę, język, dobrze się we Włoszech czuję. Natomiast wiadomo jak wygląda życie piłkarza - często zmienia się kraje.

Kibicom Torino, w końcu jesteś kapitanem, łatwiej byłoby zaakceptować transfer poza ligę włoską.

- Dla mnie to też byłoby dziwne uczucie, gdybym miał przyjechać na stadion Torino z innym zespołem.

Łatwo jest nosić kapitańską opaskę Polakowi, czy też w ogóle obcokrajowcowi, w takim klubie jak Torino?

- No właśnie nie jest łatwo. Zwłaszcza wówczas, gdy sezon nie kończy się po myśli klubu. Przecież sam również miałem inne oczekiwania w stosunku do postawy całego zespołu. Zawiedliśmy, a moje nazwisko, jako kapitana drużyny, często przewijało się w mediach.

Kibice Toro uwielbiają swojego Il Capitano i to już wiedzą wszyscy, którzy choć trochę interesują się futbolem. Jak to się objawia? Jakieś niecodzienne prezenty?

- Te oczywiście również się zdarzają, ale przede wszystkim czuję związek z fanami wychodząc na miasto. Spacerując z rodziną, idąc do restauracji, dosłownie na każdym kroku dają mi odczuć jak ważną jestem dla nich, i dla klubu oczywiście, postacią. To miłe i za to zawsze będę im dziękował, ale z drugiej strony nakłada na ciebie natychmiast ogromną odpowiedzialność.
[nextpage]
Bartek Kapustka, Karol Linetty mogą wyjechać z Polski, Arek Milik może zmienić klub, nie wiadomo co z Robertem Lewandowskim, co z Grzegorzem Krychowiakiem. Macie jakieś wewnętrzne zakłady w kadrze, kto i kiedy, gdzie?

- Z ręką na sercu przyznaję, że w ogóle nie rozmawiamy na tematy transferowe. Już o tym mówiłem - nie ma sensu się nakręcać, by potem nie czuć zawodu. Jeśli ktoś myśli, że na zgrupowaniu reprezentacji Polski transfery są najważniejszym tematem, to jest w błędzie.

A Piast Gliwice był tematem?

- No tak, wykręcili chłopaki meganumer, a mogli jeszcze większy, i mam nadzieję, że to jeszcze nie ostatni z ich udziałem. Życzę im co najmniej powtórki, ale wiem, że będzie bardzo ciężko. Serce w każdym razie rosło, patrząc na to, co w tym sezonie robili w polskiej lidze.

Oglądałeś mecze Piasta?

- Owszem, staram się na bieżąco być z polską ekstraklasą.

A z angielską?

- Jak najbardziej. Generalnie sporo oglądam piłki w telewizji w wolnym czasie.

Chyba trzeba będzie teraz troszeczkę pokombinować przy kapitańskich opaskach, które ozdabiasz w rozmaity sposób między innymi umieszczając herb Piasta. Znajdzie się napis: wicemistrz Polski?

- Oczywiście wice malutkimi literkami, jak niegdyś na stadionie Groclinu w Grodzisku Wielkopolskim? Nic z tego, raczej nie będę nic dopisywał, ale oczywiście do Piasta mam ogromny sentyment. Ten klub wyciągnął do mnie rękę po powrocie z Hiszpanii i dał szansę zaistnieć w ekstraklasie. Stamtąd trafiłem do Serie A, i do reprezentacji Polski. W Gliwicach zawsze było wielu życzliwych mi ludzi.

Oglądanie piłki w telewizji pomaga ci w wykonywania zawodu?

- Nie dokonuję analizy przed ekranem, traktuję to raczej jako hobby i pasję, ewentualnie zwracam uwagę na kolegów z reprezentacji, którzy kopią w całej Europie.

Twoja pozycja w kadrze Adama Nawałki jest niepodważalna. Cztery lata temu u Franciszka Smudy było inaczej, to między innymi ty nie znalazłeś się w 23-osobowej kadrze na Euro 2012. Co wtedy czułeś?

- Pamiętam dokładnie zgrupowanie w Austrii, na którym dowiedziałem się, że nie wezmę udziału w turnieju finałowym. Pierwsze dni po poznaniu decyzji trenera, nie ukrywam, były dość przykre. Siedziało we mnie sporo żalu, ale też złości. Mam jednak na tyle mocny charakter, że poradziłem sobie z tym dość szybko. Akurat awansowaliśmy do Serie A, więc postawiłem sobie nowe cele na przyszłość, dotyczące ligi włoskiej oraz… kwalifikacji mistrzostw świata w Brazylii. Pozwoliło mi to zapomnieć o tym, że na Euro nie pojechałem.

A ten żal i złość to bardziej do siebie czy do Smudy?

- Do trenera. Ja ze swojej strony zrobiłem wszystko, aby znaleźć się na mistrzostwach.

Smuda jakoś wytłumaczył ci swoją decyzję, poznałeś przyczyny, dla których znalazłeś się wtedy poza kadrą?

- Nie argumentował w żaden sposób. Po prostu ogłosił i tyle.

Czyli to chyba wyglądało inaczej niż w przypadku Adama Nawałki, który - jak można podejrzewać - z każdym odrzuconym zawodnikiem rozmawiał. Zadzwonił również do Sebastiana Mili czy Łukasza Szukały przed ogłoszeniem szerszej, 28-osobowej kadry.

- Umówmy się - znamy obu trenerów doskonale. My znamy, wy znacie. Ich style bycia są, powiedzmy, trochę inne. Trener Nawałka przedstawia fakty, a potem mówi dlaczego podjął taką, a nie inną decyzję.

Jeden pozytyw tej całej historii na pewno jest. Doskonale wiedziałeś co powiedzieć, jak pocieszyć tych, którzy w Arłamowie dowiedzieli się o tym, że do Francji jednak nie pojadą.

- Tu nie ma co cudować, najważniejsze to wytyczyć sobie nowe cele. Ja tak właśnie zrobiłem. Nie oglądałem się za siebie, nie rozpamiętywałem wszystkiego, nie rozdrapywałem ran. Skupiłem się na tym, co mnie czekało we Włoszech. Kolegom mogę radzić to samo.

A zgodzisz się z tezą, że jeśli ktoś wówczas w kadrze nie wytrzymał ciśnienia związanego z Euro 2012 to raczej Franciszek Smuda, a nie piłkarze? Na samym turnieju nie byłeś co prawda, ale to już ponoć zaczęło się na zgrupowaniu w Lienz…

- Na Euro mnie nie było, więc nie wiem jak się selekcjoner zachowywał. Na pewno jest osobą dość ekspresyjną, nawet wybuchową, z dużym temperamentem, ale nie zamierzam spekulować. Nie widziałem, więc się nie wypowiadam.

A jak wygląda codzienna organizacja życia kadry dziś i cztery lata temu. Porównanie wypada na korzyść…

- U trenera Nawałki wszystko jest ułożone i zaplanowane co do minuty. Selekcjoner nie zostawia niczego przypadkowi. Jak jest praca, nie ma zmiłuj. Oczywiście kiedy jest wolny czas, to on naprawdę jest wolny. Są wyjścia, zabawy integracyjne, atmosfera budowana jest nie tylko na treningach.

A wam, piłkarzom, łatwo jest pracować w takim reżimie? Kiedy macie zaplanowane wszystko co do minuty, kiedy nawet czas przejścia z hotelu na boisko został zaznaczony w rozpisce i wiadomo, że powinien zajmować tyle i tyle, ani sekundy dłużej?

- Chodzi o codzienną dyscyplinę, która chcąc nie chcąc przekłada się również na dyscyplinę na boisku. Na to jak grasz, jak się zachowujesz. Kiedy wszystko rozłaziłoby się poza murawą, nie miałbym pewności, czy w czasie meczu nie będzie podobnie. U trenera Nawałki trening to bardzo poważna sprawa.

Kamil Grosicki przyznał, że nie wyobraża sobie, by na Euro, na stadionach, na których będziecie grać, zabrakło jego bliskich. Czy ty również w ten sposób do tego podchodzisz? Czy może jednak gdzieś w podświadomości czai się strach o rodzinę i niepewność tego, co może wydarzyć się we Francji?

- Gdzieś może daleko z tyłu głowy coś siedzi. Przecież w dzisiejszych czasach nie znamy dnia ani godziny, ani tym bardziej miejsca, gdzie coś złego może się wydarzyć. Od tych myśli całkowicie się zatem nie można wyzwolić. Ale też nie wolno dać się zwariować. Moja rodzina na mistrzostwa na pewno przyjedzie. Aczkolwiek podróżować będzie z Turynu, skąd do Nicei jest zaledwie 200 kilometrów. We Włoszech mieć będzie bazę wypadową.

Dyżurny temat każdego zgrupowania przed mistrzostwami to zmęczenie. Ty odczuwasz mocno trudy zakończonego sezonu w Serie A?

- Przede wszystkim zależało mi, by odpocząć mentalnie. Fizycznie też, bo grałem cały rok, bez przerwy zimowej, ale ważny był taki psychiczny reset. Zakończyliśmy z Torino sezon w środku tabeli, a przecież oczekiwania były znacznie większe. Stąd właśnie chęć odpoczynku mentalnego, skupienia się na nowym wyzwaniu. Psychika na takim turnieju jak mistrzostwa Europy jest niemniej ważna niż fizyczne przygotowanie.

Rozmawiali Zbigniew Mucha i Przemysław Pawlak

Źródło artykułu: