Futbol kocha takie romantyczne historie. Kiedy piłkarz, który znajdował się gdzieś na bocznym torze, nagle trafia na nagłówki największych mediów, stając się gwiazdą mocnej ligi, czy - tak jak w przypadku wspomnianego Walijczyka - zdobywając gola na imprezie rangi mistrzowskiej.
Romantyczne historie
Angielscy kibice bardzo często przypominają w takich momentach sztandarowy przykład takiej właśnie nieoczywistej przygody piłkarskiej, a więc drogę jaką przebył Jamie Vardy. Od pracy w fabryce buraków ćwikłowych za kilkanaście funtów na godzinę, po udział w najpiękniejszej historii współczesnego futbolu, kiedy to wraz z Leicester City sięgnął po mistrzostwo Premier League.
Kieffer Moore nie może się na razie mierzyć z legendą Vardy'ego, ale kilka ciekawych podobieństw w karierach obu panów można dostrzec. O 28-latku można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że jego przygoda z futbolem toczyła się w uporządkowany i planowy sposób. Kiedy bowiem miał 12 lat, klub z miasta, w którym się wychował, a więc Torquay United, postanowił zamknąć sekcję młodzieżową. To oczywiście mocno podkopało początki kariery Moore'a i sprawiło, że przez wiele lat nie był w stanie znaleźć sobie miejsca.
ZOBACZ WIDEO: Polska przed pierwszym meczem jak jeden wielki plac budowy. "Sousa dostał za mało czasu"
Gdyby z kolei spojrzeć na jego CV, to znajdziemy w nim prawdziwy groch z kapustą w postaci aż dwunastu zwiedzonych klubów, w których grę łączył z pracą w roli ratownika oraz trenera personalnego. - Gra w ligach na poziomie amatorskim w Anglii nie jest łatwa i uczy życia - powiedział, cytowany przez "BBC Sport". - Jeśli jednak pracujesz wystarczająco ciężko i wierzysz, że możesz osiągnąć sukces, to masz szansę coś zmienić. Ja zawsze wierzyłem, że może mi się udać - dodał.
Ratownik i trener personalny
- Grałem w piłkę, ale przy tym wszystkim musiałem także znaleźć czas na pracę. Ludzie mnie pytali, co tak naprawdę chce robić? Jaki mam pomysł na swoje życie? Ja zaś zawsze wiedziałem, że to właśnie droga profesjonalnej gry w piłkę jest tym, co chcę robić i nigdy z niej nie zboczyłem - przyznał świeżo upieczony bohater Walijczyków.
Marzenia Moore'a zaczęły nabierać realnych kształtów w Yeovil Town, gdzie dołączył tuż po awansie klubu do Championship. Tak wysoki poziom rozgrywek to już nie przelewki i jak pokazał czas, otworzyło to piłkarzowi drzwi do sięgania wyżej. Zanim jednak napastnik trafił do siatki podczas mistrzostw Europy i pozwolił Walii liczyć się w grze o awans do 1/8 finału, musiał udowadniać swoją wartość m.in. w norweskim Vikingu, gdzie nie zagrzał zbyt długo miejsca, czy też Ipswich Town, Rotherham oraz Forest Green, gdzie trafił, gdy kilku jego obecnych kolegów z reprezentacji walczyło na EURO 2016. Moore nie mógł wtedy przypuszczać, że pięć lat później sam zagra u boku takich gwiazd jak Gareth Bale czy Aaron Ramsey.
Pierwsze powołanie przyszło w 2019 roku i jak się okazało, od tego czasu Kieffer Moore miejsca w drużynie narodowej już nie oddał i dołożył sporą cegiełkę do tego, by Walia w ogóle na mistrzostwa Europy awansowała. - Kiedy pojawiłem się na zgrupowaniu, pomyślałem sobie "wow", to naprawdę Gareth Bale. Chłonąłem każdy moment, każdą minutę w reprezentacji - dodał.
W sobotnie popołudnie w Baku Moore najpierw podczas walki o piłkę mocno rozbił sobie głowę i musiał kontynuować grę z opatrunkiem na głowie. Jak się jednak okazało, to właśnie tą głową zdobył on gola, który dał Walii cenny punkt w spotkaniu z faworyzowaną Szwajcarią. Czy na końcu wszystkich rachunków będzie to zdobycz na wagę awansu do fazy pucharowej?
Zobacz też:
Efekt Manciniego. Czachowski: Włochy to drużyna wykończona i zamknięta
Rodak wierzy w Paulo Sousę. Radzi, by nie skreślać Polaków