Krąży od lat po internecie słynny mem. Na pierwszym planie Robert Makłowicz, na drugim - wielki basen pełen przyglądających mu się ludzi. I podpis: "Następnie podsmażę wołowinę, a później dodam ją do Słowaków, których gotuję w tym wielkim garze za moimi plecami". Tym razem role się odwróciły: Słowacy ugotowali nas w Sankt Petersburgu na miękko. Znów okazuje się, że na świecie trzy sprawy są pewne: śmierć, podatki i wywrotka piłkarskiej reprezentacji w pierwszym meczu na wielkim turnieju. Po meczu ze Słowacją leżymy na łopatkach i zbieramy z ziemi wybite jedynki.
Nie bójmy się tego słowa, bo właśnie ono idealnie określa poniedziałkowe zdarzenia w Sankt Petersburgu: porażka polskiej kadry w meczu ze Słowacją to po prostu kompromitacja. Kompromitacja i wstyd. Gdybyśmy na otwarcie Euro dostali lanie od Hiszpanii, zapewne by bolało, ale na pewno nie piekłyby nas ze wstydu poliki. Niestety, w poniedziałek obili nas Słowacy, żadna piłkarska potęga. Jasne - zespół ciekawy, z solidnymi zawodnikami i dwiema jaśniej świecącymi gwiazdami, ale to przecież wciąż tylko europejski średniak.
Jeśli jednak nie jesteś w stanie przejąć inicjatywy w meczu z takim rywalem, zagrozić jego bramce, jeśli długimi fragmentami dajesz mu się zdominować (pierwsza połowa była w wykonaniu Biało-Czerwonych piłkarskim koszmarkiem), to nie masz prawa myśleć o osiąganiu na imprezie rangi mistrzowskiej pozytywnych rezultatów. I nie masz prawa myśleć o wyjściu z grupy. Nasza bezradność była paraliżująca - do tego stopnia, że współczuję Robertowi Lewandowskiemu. Najlepszy piłkarz świata w takim otoczeniu nie był w stanie choć raz zagrozić bramce rywala. To też mówi wiele o tym meczu. W "Lewym" musiała buzować frustracja, emocje, co było widać przy "dynamicznej wymianie zdań" z Bartoszem Bereszyńskim po stracie drugiego gola.
ZOBACZ WIDEO: Brzęczek miał konflikt z Lewandowskim? Były reprezentant Polski szokuje: "Jurek nie powinien więcej powoływać Lewandowskiego"
Nie przypominam sobie w ostatnich latach wielkiego turnieju, przed którym wiara w polski zespół byłaby tak mała. Przed każdą z "nowożytnych" imprez mówiło się o wielkich celach, udziale w fazie pucharowej, nadziejach na gole i zwycięstwa. Ostatnie miesiące były apatyczne, mało kto w tę kadrę wierzył. Ale jak mogło być inaczej, skoro wydarzenia ostatnich miesięcy nie zapowiadały niczego pozytywnego?
Rewolucja w narodowym zespole na kilka miesięcy przed Euro, wymiana selekcjonera, eksperymenty ze składem, kombinacje personalne i taktyczne, nierówna gra - prezes Zbigniew Boniek i Paulo Sousa przeprowadzali na naszych oczach operację na otwartym sercu. Jak się to kończy, wszyscy widzimy. Sousa był w stanie poprowadzić polski zespół jedynie do zwycięstwa nad Andorą, we wszystkich pozostałych meczach kadra zawodziła. Zawiodła też w kluczowym momencie.
Jasne, przed nami wciąż dwa mecze, wciąż mamy szanse na wyjście z grupy. Wystarczy pokonać Hiszpanów w Sewilli, a później skasować także punkty w meczu ze Szwecją. Problem jednak w tym, że zarówno jedni, jak i drudzy to rywale wiele mocniejsi od Słowacji.
Los kibica polskiej reprezentacji piłkarskiej to zazwyczaj krew, pot, łzy i ledwie mignięcia radości. Euro zaczęliśmy w najgorszy możliwy sposób. W najbliższą sobotę, gdy przyjdzie nam grać z Hiszpanią, będziemy musieli liczyć na cud.
Czytaj także:
Nieszczęsny Wojtek, zatrucie Makiem, niewybaczalny grzech Jóźwiaka i kryminał Krychowiaka
Słodko-gorzki wieczór Karola Linettego. "Nie możemy się załamywać"