Po tym jak wspomniany Eriksen upadł bez kontaktu z rywalem na boisko, a kilka chwil później ratownicy zaczęli dramatyczną walkę o jego życie, wydawało się, że bez względu na finalne rozstrzygnięcie tej nierównej batalii, mecz w Kopenhadze po prostu zostanie odwołany. Taki scenariusz wydawał się najbardziej realny i dla każdego mającego jakąkolwiek wrażliwość człowieka, po prostu oczywisty.
Mowa w końcu o ludzkim życiu i emocjach tych wszystkich, którzy wraz z setkami i tysiącami kibiców na całym świecie przeżywali to co działo się na murawie Parken. Skoro zaś wśród zwykłych fanów, którzy śledzili to wydarzenie z wysokości swoich salonów, walka Eriksena doprowadziła do tak ogromnego uniesienia, to można się jedynie domyślać, co czuli jego koledzy z drużyny, którzy słyszeli odgłos używanego defibrylatora i mogli z bliska przyglądać się reanimacji swojego lidera.
W takich sytuacjach, tak przynajmniej mogłoby się wydawać, piłka nożna schodzi na dalszy plan. Nie liczą się pieniądze od sponsorów, napięte do granic możliwości ramówki telewizyjne i logistyczne problemy, które zapewne by powstały, gdyby mecz przełożono na inny dzień, ewentualnie całkowicie odwołano, uznając za ostateczny wynik z momentu przerwania zawodów.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: piękny gest duńskich fanów dla Christiana Eriksena. Robi wrażenie!
UEFA miała jednak na całą sprawę zgoła odmienne spojrzenie. Zaskakujące, ale takie, które jednak w przypadku tej właśnie organizacji specjalnie nie dziwi. Jak bowiem po kilku dniach od feralnej soboty zaczęli zdradzać sami Duńczycy, od samego początku wywierano na nich presję. - Prawda jest taka, że piłkarze nie mieli zbyt dużego wyboru, a UEFA mija się z prawdą. Drużyna dostała trzy opcje. Wznowienie meczu tego samego dnia, dokończenie go dzień później lub walkower na korzyść Finlandii - komentował Peter Schmeichel, ikona duńskiego futbolu. - To było zwykłe ultimatum. Minuta na podjęcie decyzji, ale de facto piłkarzom nie zostawiono żadnego wyboru - dodał, cytowany przez dziennik "Afonbladet".
Wzruszające historie o grze Duńczyków na wyraźne życzenie Eriksena, który już w szpitalu rozmawiał z szefem federacji, można więc śmiało włożyć między bajki.
Co ciekawe, nie jest to pierwszy taki przypadek, kiedy UEFA naciskała na granie, choć zdrowy rozsądek nakazywałby podjęcie innej decyzji. Tak samo było przy okazji pamiętnego meczu Ligi Mistrzów, w którym Borussia Dortmund miała zagrać z AS Monaco. Tuż przed spotkaniem na autokar niemieckiej drużyny przeprowadzony został zamach bombowy. W trzech eksplozjach nikt na szczęście nie zginął, jednak piłkarze byli w szoku i nic dziwnego, że po czymś takim nie mieli już większej ochoty na to, by wychodzić na murawę. Europejska centrala postawiła jednak sprawę na ostrzu noża i chociaż dzień później, to jednak mecz się odbył.
Graczom BVB postawa przedstawicieli UEFA niezbyt przypadła do gustu. - Mamy dzieci i rodziny, a zostaliśmy potraktowani jak zwierzęta - komentował Sokratis Papastathopoulos. Wtórował mu Thomas Tuchel, ówczesny szkoleniowiec Borussii. - Zachowano się tak jakby rzucono w nas puszką z piwem, a przecież tam wybuchły bomby - grzmiał rozgoryczony.
UEFA nie ma w takich chwilach litości. Nawet w sytuacjach dramatycznych piłkarze są stawiani pod ścianą i nie mają zbyt wielkiego pola manewru. Przy okazji mniej dramatycznego wydarzenia jakim była rasistowska odzywka sędziego podczas meczu Ligi Mistrzów, centrala nie miała jednak większych problemów z tym, by spotkanie przełożyć. Taka to oto podwójna moralność.
Czytaj także:
Wiadomo, gdzie Christian Eriksen obejrzy Dania - Belgia. "To będzie coś szalonego"
Dania próbuje się otrząsnąć po dramacie Eriksena. Kto podejmie decyzję, czy zagrają z Belgią?