Kto jest winny porażki reprezentacji Polski ze Słowacją? Pewnie każdy po trochu, ale wypuszczony niedawno przez związkowy kanał "Łączy nas piłka" film z odprawy, pokazuje wyraźnie, że Paulo Sousa przewidział kilka sytuacji i wyjaśniał je zawodnikom. Chodzi zwłaszcza o bramkę Milana Skriniara na 2:1.
Na filmie widzimy, jak na odprawie Sousa ostrzega: "Skriniar jest dla nich kluczowym zawodnikiem. Mają trzy strefy przy rzutach rożnych. Pierwsza to przewidywanie piłki na krótkim słupku, druga na długim słupku (…) i w okolicy punktu wykonywania rzutu karnego, gdzie się ustawia i nie przemieszcza. Nie lubi się tu ruszać, jest silnym graczem. Myślimy o tym, żeby zastosować na niego krótkie krycie. By go kryć indywidualnie".
Podczas meczu ten scenariusz się sprawdził. Skriniar przyjął piłkę na 11. metrze, tyle tylko że nikt nie krył go indywidualnie. Słowak strzelił gola.
ZOBACZ WIDEO: Piłkarze zostali "sprzedani" przeciekiem z odprawy? "Nic w PZPN nie dzieje się bez wiedzy Zbigniewa Bońka"
Maciej Terlecki uważa, że wyciek filmu nie był przypadkowy. W naszym studio telewizyjnym mówił w czwartek: - Nie sądzę, że trener miał wpływ na to, że jakieś materiały pojawiały się w internecie. Będą mieli (piłkarze - red.) pretensje do PR-owców, a za PR-owcami stoi prezes, wiceprezes. Nic się nie dzieje w PZPN bez wiedzy Zbigniewa Bońka. Michał (Kołodziejczyk, szef sportu w Canal Plus - red.) również potwierdził, że zespół został sprzedany przez prezesa - tak jak w 1982 roku. Wtedy został sprzedany jeden człowiek - to był mój ojciec. W przeciwnym wypadku pojechałby na mistrzostwa i życie potoczyłoby się inaczej.
Za tą nieco enigmatyczną wypowiedzią kryje się dość mocne oskarżenie. Po pierwsze, co ma na myśli Maciej Terlecki mówiąc, że piłkarze zostali sprzedani? Jest wielce prawdopodobne, że Polska meczem z Hiszpanią pożegna się z turniejem. Jednym z głównych winowajców będzie w oczach kibiców Zbigniew Boniek, prezes PZPN, który najpierw zatrudnił na stanowisku selekcjonera Jerzego Brzęczka, a potem Paulo Sousę. Jeśli odpadniemy, oba te wybory się nie obronią. Wizerunkowo najbardziej ucierpi prezes PZPN. Wypuszczenie filmiku z odprawy, w który Sousa ostrzega zawodników przed tym, jak ustawia się Milan Skriniar, może przenieść ciężar winy na piłkarzy. I tak należy tłumaczyć słowa o zdradzonych zawodnikach. Zostali poświęceni dla ratowania wizerunku.
Maciej Terlecki mówiąc, że jego ojciec również został zdradzony między innymi przez prezesa, ma na myśli sytuację, do której doszło przed mundialem w 1982 roku. Zaczęło się od tzw. "afery na Okęciu", w wyniku której kilku zawodników zostało zdyskwalifikowanych. W tym Boniek i Stanisław Terlecki, którzy zostali odcięci od futbolu na rok. Poza nimi jeszcze Władysław Żmuda i Józef Młynarczyk. Oni, podobnie jak Boniek, byli zawodnikami Widzewa, Terlecki był w ŁKS.
Przypomnijmy, że trenerzy zdecydowali, iż Młynarczyk nie pojedzie na mecz z Maltą w ramach eliminacji do mundialu. Nasz bramkarz wówczas ostro imprezował i w dniu wylotu ledwo był w stanie chodzić o własnych siłach. Nie został wpuszczony do autokaru przez sztab szkoleniowy. Za zawodnikiem wstawił się Terlecki, który dowiózł go na lotnisko własnym samochodem. Potem do obrońców bramkarza dołączyli Żmuda i Boniek.
Największym przegranym sprawy na Okęciu, oprócz Ryszarda Kuleszy, selekcjonera zwolnionego w związku z aferą, był Stanisław Terlecki. O ile zawodnicy Widzewa mieli za sobą prezesa Ludwika Sobolewskiego, który dwoił się i troił, żeby jakoś sprawę załatwić, to Terlecki, zawodnik ŁKS, był zostawiony samemu sobie. Widzewiakom skrócono kary i pojechali na mundial do Hiszpanii, Terleckiemu nie skrócono. Co więcej, ŁKS przestał piłkarzowi płacić, co go zupełnie dobiło. Nie ukrywał też pretensji do kolegów z drużyny lokalnego rywala. Zwłaszcza do Bońka.
Terlecki o tym, że skrócono kary jego kolegów z kadry dowiedział się z wiadomości sportowych. Nie dowierzał, gdy usłyszał, że cała trójka widzewiaków przyjechała do siedziby GKKFiS (ówczesne ministerstwo sportu) i przed Komisją Dyscypliny i Zmiany Barw Klubowych poddała się samokrytyce.
W swojej autobiografii Terlecki, którego o wyjeździe do Warszawy nie poinformowano, pisał:
"Wkrótce potem przypadkowo na stadionie ŁKS-u spotkałem Bońka. Jakoś nie kwapił się do przywitania. No to sam podszedłem do niego i wypaliłem:
- Zbysiu, ja naprawdę nie miałbym do ciebie pretensji. Przecież zrozumiałbym, że jesteś na walizkach, że Juventus czeka na ciebie. Ale przecież nikt cię nie zmuszał, byś był twardzielem.
- Ja ciebie wszędzie szukałem, naprawdę, chciałem do ciebie dotrzeć, ale ty strajkowałeś. Chciałem cię powiadomić, żebyśmy razem pojechali - bronił się Zibi.
A ja mu na to:
- Zbysiu, przestań chrzanić. Ty mieszkasz w Łodzi, ja mieszkam w Łodzi, moja żona z małymi dziećmi cały czas była w domu, a ty mi wciskasz ciemnotę, że starałeś się do mnie dotrzeć?
Wreszcie Zbyszek zapytał, czy ja mam do niego pretensje.
- Tak, mam, tak jakbyś ty do mnie miał, gdybym zrobił coś podobnego. Już dwa tysiące lat temu żył taki jeden człowiek twojego pokroju - zakończyłem dosadnie krótką wymianę zdań. A przywołałem apostoła Judasza, bo tak się wtedy czułem. Chyba wyglądałem wówczas jak palnięty młotkiem karp bożonarodzeniowy z otwartą gębą. Żeby Zbyszek chociaż powiedział "przepraszam". Ale nic z tych rzeczy... Odwróciłem się więc na pięcie i odszedłem".
Gdyby nie sprawa z Terleckim, którego Boniek zdradził, cała sprawa "afery na Okęciu" miałaby zupełnie inny wymiar. Zibi jako lider wstawił się za kolegą i poniósł karę - tak! Ale sprawa Terleckiego pokazała, że nie wszystko jest takie oczywiste.
Zresztą do końca życia Terleckiego nie doszli do porozumienia. Paweł Lewandowski, przyjaciel Terleckiego, opowiadał na łamach książki "Terlecki" Piotra Dobrowolskiego:
"Choć Stasiek zazwyczaj nie wulgaryzował, to do śmierci nie powiedział o Bońku inaczej jak Ryży chu... Miał żal, że koledzy go zdradzili - że nie tylko nie zabrali go na posiedzenie Wydziału Dyscypliny, ale nawet nie poinformowali, że jadą do Warszawy. A ponieważ za lidera grupy widzewskiej Stasiek uważał Bońka, to właśnie na nim skupiła się jego niechęć. Z tego, co mówił Stasiek, to rok, dwa po całej aferze Boniek podobno próbował się pogodzić. Ale Stacho odmawiał. Może tuż przed śmiercią, gdy klepał biedę, Stacho żałował, że nie podali sobie rąk, ale był zbyt honorowy, by się do tego przyznać".
Dopiero pod koniec, gdy były już kolega z ŁKS-u był na krawędzi zdrowia zarówno fizycznego jak i psychicznego, gdy popadł w alkoholizm i depresję, Zibi wysłał mu "zapomogę" w wysokości 5 tysięcy złotych oraz dał sprzęt reprezentacyjny. Terlecki zresztą szybko pieniądze wydał, a dresy rozdał. Tylko sam Boniek wie, czy traktował to jako odkupienie win i oczyszczenie sumienia.
Stanisław Terlecki zmarł 28 grudnia 2017 roku.
ZOBACZ Tysiąc dni Stanisława Terleckiego
ZOBACZ Maciej Terlecki o ojcu: Choroba była silniejsza od niego