- Synu, dlaczego nie kopnąłeś po prostu z całej siły? - zapytała matka Garetha Southgate'a 25 lat temu, kiedy jej syn nie strzelił gola z rzutu karnego w półfinałowym meczu Euro’96 z Niemcami na Wembley. Southgate miał wtedy 26 lat i świat zawalił mu się na głowę. Nie potrafię zrozumieć, w jaki sposób obecny selekcjoner reprezentacji Anglii doszedł do wniosku, że 23-letni Marcus Rashford, 21-letni Jadon Sancho i 19-letni Bukayo Saka wytrzymają ciśnienie.
Gareth Southgate dwóch pierwszych wpuścił na boisko pod sam koniec dogrywki tylko po to, żeby dać im szansę na pudło, Saka nie wykonywał rzutu karnego w barwach Arsenalu jeszcze nigdy w oficjalnym meczu. Presja, pod jaką się znaleźli, była dla nich zbyt wielka, balon oczekiwań napompowany w Londynie został do tak wielkich rozmiarów, że łatwo było przewidzieć, jak bardzo cenne będzie doświadczenie. Jeżeli prawdą jest, że połowa sukcesu sportowca, to silna głowa, to w przypadku rzutów karnych wskaźnik zbliża się do setki. W procentach. Przecież teoretycznie w futbolu dla strzelającego nie ma nic łatwiejszego niż uderzenie z jedenastu metrów. Rashford, Sancho i Saka pewnie przekonali trenera do siebie skutecznością na treningach, ale któż jeśli nie Southgate powinien wiedzieć, że codzienny trening a mecz o mistrzostwo Europy, to jednak inne galaktyki.
Anglia nie rozegrała turnieju w stylu, o którym śpiewać będą pokolenia. Grała nie po angielsku, ale pragmatycznie, do półfinału bez utraty gola, spokojnie punktując kolejnych rywali. Grała przede wszystkim skutecznie, bo Southgate wiedział, że w futbolu liczą się tylko zwycięzcy. Nie szafował siłą młodych, chociaż gdyby wpuścił na boisko dzieciaki z ławki rezerwowych czarów w każdym meczu na pewno byłoby więcej. W drodze do finału stawiał głównie na tych, którzy dawali mu gwarancję, a o taką podczas karnych u piłkarzy stojących u progu swoich karier jest jednak zwyczajnie ciężko - wtedy nogi są z waty, bramka malutka, piłka ciężka, a bramkarz rywali wydaje się gigantem. Doświadczenie może odciąć się od samolotów tworzących nad miastem napis "Futbol wraca do domu", od listów od Królowej Elżbiety, młodość ma przed oczami prośby angielskich brukowców, by zwycięstwem oddać hołd Lady Dianie i zaginionej w 2007 roku dziewczynce - Madeleine McCann. Będę się upierał, że można było to przewidzieć.
ZOBACZ WIDEO: "Prosto z mistrzostw". Wszystko jasne! Anglia w finale Euro 2020! [CAŁY ODCINEK]
Anglia na triumf w wielkiej imprezie czekała 55 lat, poczeka i dłużej. Władza w Europie trafia w ręce Włochów - drużyny, której należy się wielki szacunek za zerwanie z własnymi korzeniami, które kiedyś przynosiły sukcesy oraz za błyskawiczną rewolucję. W 2018 roku, kiedy w Bolonii Polacy grali z Włochami Roberto Manciniego w pierwszym meczu Ligi Narodów, byli blisko zwycięstwa, a rywale lizali ranne ego po tym, jak nie było ich na mundialu i zastanawiali się w którą stronę pójdzie ich kadra. Kilka dni po meczu z Polską Włosi przegrali z Portugalią 0:1, a później już obrali kurs na złoto. Nie przegrali kolejnych 34 meczów, ale - co zapewne cenniejsze dla postronnych kibiców - wyłączyli tryb ekonomiczny i przełączyli na sportowy. Włosi z Euro 2021 to nie była banda morderców futbolu, która piękno widziała tylko w defensywie. Zobaczyliśmy zespół bardziej pasujący do klimatu kraju, z którego przyjechał - cieszący się grą, lubiący atakować i korzystający z pressingu już od ataku, który tym razem nie składał się już tylko z jednego napastnika stojącego tyłem do bramki przeciwników. Zobaczyliśmy też wreszcie świetnie zarządzaną drużynę, zjednoczoną we wspólnym celu, a to, że wyrównującego gola w finale strzelił Leonardo Bonucci po akcji z udziałem Giorgio Chielliniego, z którym zaraz po turnieju wybierze się na wspólne, rodzinne wakacje, pokazuje jak ważne są więzi łączące piłkarzy także poza boiskiem.
Euro 2020 nie było turniejem jednego zawodnika, trudno wskazać gwiazdę, która przyćmiłaby inne. W tym być może najładniejszym i najciekawszym turnieju w XXI wieku, a może i całej historii, zwycięstwo odniosła jednak ta, której wszyscy kibicujemy najmocniej - piłka nożna. To miał być turniej zmęczonych, a był pełen polotu i pasji, miał być nudny, a rozstrzygnięcia nie były jednak oczywiste. Zobaczyliśmy triumf lewych wahadłowych, którzy wolą kopać piłkę prawą nogą, trenerów, którzy mają wizję sięgającą dalej niż najbliższy rywal, a także miłość do goli, a nie do fauli. Na przykładzie Christiana Eriksena przypomnieliśmy sobie nie tylko jak cenne jest zdrowie, ale też czym jest drużyna - Duńczyków i ich zachowanie w trakcie reanimacji przyjaciela, zapamiętam do końca życia.
Ważne też, że kilka tygodni po tym, kiedy ogłaszano powstanie Superligi, która miała stawiać pieniądz ponad sportem i była gwałtem na zasadach fair-play - a wszystko to w imię walki o zainteresowanie futbolem młodych ludzi - ostatni miesiąc udowodnił, że futbol ma się świetnie i nadal może w sobie rozkochiwać. No bo jeśli dla tych, dla których były to pierwsze oglądane świadomie mistrzostwa, nie były one wystarczającym powodem, by przejść na stronę piłkarskich maniaków, to naprawdę trudno będzie wymyślić coś lepszego.
Michał Kołodziejczyk, dyrektor redakcji Canal+ Sport.