Netflix niedawno zaraportował, iż po raz pierwszy w historii zmalała liczba jego klientów. Przełożyło się to na spory spadek cen akcji streamingowego giganta. Firma obecnie myśli nad tym, jak poprawić swoje notowania. Jednym z pomysłów ma być wprowadzenie tańszego pakietu, który w zamian oferowałby przerywanie produkcji reklamami.
Kolejny z pomysłów zakładał wejście Netfliksa na rynek praw sportowych, podążając drogą m.in. skandynawskiej platformy Viaplay. Spekulowano, że gigant może zainteresować się pokazywaniem Formuły 1 w USA, gdzie królowa motorsportu rozwija się w ekspresowym tempie. Netflix ma w tym swój udział, bo od kilku lat produkuje serial o kulisach F1 - "Drive to survive".
Wszystko wskazuje jednak na to, że Netflix poniósł sromotną porażkę. "Sports Business Journal" poinformował, że popularny serwis przegrał licytację o prawa do F1. Wyścigi królowej motorsportu w Stanach Zjednoczonych nadal pokazywane będą przez stację ESPN, za którą stoi inny gigant - Disney.
ZOBACZ WIDEO: Pudzianowski pokazał swoje czerwone Porsche. Uśmiejesz się do łez
Presja ze strony Netfliksa sprawiła jednak, że nowa umowa na transmisje F1 w USA jest rekordowa. Opiewać ma na kwotę 75-90 mln dolarów, podczas gdy wcześniejsze porozumienie ESPN z Formułą 1 było warte ledwie 15 mln dolarów.
"Umowa ESPN daje firmie elastyczność w postaci umieszczenia niewielkiej, ale nieokreślonej liczby wyścigów wyłącznie w usłudze streamingowej ESPN+. Większość Grand Prix będzie pokazywana jednak w tradycyjnej telewizji, na kanałach ABC albo ESPN" - napisał "Sports Business Journal".
Wyższą ofertę od ESPN i Netfliksa miał złożyć Amazon. Opiewała ona na ok. 100 mln dolarów rocznie i zawierała opcję udzielenia sublicencji krajowej telewizji. Jednak Formuła 1 nie chciała ograniczać zasięgu wyścigów w USA, biorąc pod uwagę ciągły rozwój dyscypliny w tym kraju.
Od sezonu 2023 w F1 będziemy mieć aż trzy wyścigi rozgrywane w Stanach Zjednoczonych - będą to GP Miami, GP USA oraz GP Las Vegas.
Czytaj także:
Mickowi Schumacherowi brakuje ojca. Natychmiast uciszyłby krytykę
Stanął w obronie zawieszonego kierowcy. "Nie jest rasistą"