"Snobistyczne podejście". Poważne oskarżenia pod adresem F1

Materiały prasowe / Pirelli Media / Na zdjęciu: Guanyu Zhou
Materiały prasowe / Pirelli Media / Na zdjęciu: Guanyu Zhou

Michael Andretti od miesięcy stara się dołączyć do F1 ze swoim zespołem. Amerykanin zgromadził niezbędne środki, spełnił regulaminowe zapisy, ale obecne ekipy nie chcą widzieć go w stawce. 59-latek jednoznacznie ocenia postawę rywali.

Michael Andretti to były kierowca Formuły 1 i IndyCar. Od lat sprawdza się w roli właściciela zespołu, który odnosił sukcesy w różnych seriach wyścigowych. Amerykanin chciałby teraz podjąć próbę podbicia F1, ale od kilkunastu miesięcy jego starania torpedowane są przez obecne zespoły.

Kilka miesięcy temu Andretti miał nadzieję na przejęcie Saubera, czyli zespołu, który funkcjonuje obecnie pod nazwą Alfa Romeo. Jednak obecni akcjonariusze ekipy z Hinwil zerwali negocjacje, gdy wyszło na jaw, że Amerykanin planuje zwolnić większość personelu w Szwajcarii i przenieść bazę zespołu do USA.

Andretti zgromadził 200 mln dolarów, jakie niezbędne jest, aby "wpisać się" do F1. Posiada też umowę z Alpine na dostawę silników. Jednak konsekwentnie słyszy "nie" od rywali, którzy uważają, że rozszerzenie stawki o dodatkowy zespół doprowadzi do spadku wartości królowej motorsportu. Zdaniem niektórych, nowo utworzona ekipa Andrettiego nie będzie konkurencyjna względem reszty.

ZOBACZ WIDEO: #dziejewsporcie: tak wyglądają wakacje reprezentanta Polski

Zdaniem Andrettiego, Formuła 1 nie chce przyjąć jego ekipy, bo jest zadowolona z faktu, że w ostatnim czasie zyskała nowych fanów w USA. - W tym kraju żyje 350 mln osób. Tak, nastąpił wzrost zainteresowania F1 w USA wskutek popularności serialu "Drive to survive", ale oni nie powinni zadowalać się tym, co mają - powiedział 59-latek w rozmowie z "GQ".

- Teraz utrzymują się na powierzchni. Trzeba jednak jakiegoś haczyka, aby utrzymać tych kibiców. Czuję, że nasza ekipa może być tą przynętą. Jesteśmy w 100 proc. amerykańskim zespołem, możemy mieć amerykańskiego kierowcę. To jest coś, co może sprawić, że Amerykanie będą wybierać F1 - dodał.

Były mistrz IndyCar wrócił też wspomnieniami do lat 90., gdy sam startował w F1. - Wtedy to był europejski klub. Odnoszę wrażenie, że tak nadal jest. Wystarczy popatrzeć, w jaki sposób nas się traktuje. Patrzy się tak na nas, bo bylibyśmy zagrożeniem dla obecnych ekip. Stalibyśmy się pierwszym międzynarodowym zespołem. Nasi rywale z F1 mają bardzo snobistyczne podejście - stwierdził Andretti.

- Cztery czy pięć zespołów popiera nasze starania. Jednak inni wyciągają ręce i pytają: "co my z tego będziemy mieć?". Wszyscy mają bardzo krótkoterminową perspektywę. Nie obchodzi ich przyszłość, nie dbają o F1, myślą tylko o sobie. Jednak taka jest Formuła 1, zawsze tak było - podsumował Amerykanin.

Czytaj także:
Wielki powrót do F1 staje się realny. Kibice mogą być zachwyceni
Skandal podczas GP Austrii. Policja zabrała głos

Komentarze (0)