Alfa Romeo jest obecna w Formule 1 za sprawą współpracy z Sauberem, ale nie jest właścicielem szwajcarskiego zespołu. Włosi ograniczają się jedynie do roli sponsora tytularnego, za co płacą ok. 30 mln dolarów. Sojusz obu firm dobiegnie końca po sezonie 2023, bo Szwajcarzy postanowili skorzystać z oferty Audi. Niemcy w najbliższych latach nabędą 75 proc. akcji ekipy i mają uczynić z niej nowego giganta F1.
Gdyby Alfa Romeo miała wybór, pozostałaby w królowej motorsportu i to najchętniej jako partner Saubera. Decyzja Szwajcarów sprawiła, że producent samochodów spod Mediolanu znajduje się w trudnym położeniu. Włosi mogliby współpracować jedynie z ekipą, której silniki dostarcza Ferrari, a w stawce F1 takową pozostanie tylko Haas.
- Nie ma co ukrywać, że zwrot marketingowy z inwestycji w F1 jest najwyższy w padoku - zdradził Jean-Philippe Imparato w "La Gazetta dello Sport".
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: partnerka Milika błyszczała w Paryżu
Szef Alfy Romeo zasugerował, że jego marka opuści w tej sytuacji F1, choć sytuacja może jeszcze ulec zmianie. - Biorąc pod uwagę globalne ocieplenie i wojnę, która toczy się 1,5 godziny lotu z Monzy, bylibyśmy głupcami, gdybyśmy planowali to, co może się wydarzyć za pięć lat. Wszystkie opcje są dla nas otwarte, niczego nie wykluczamy - dodał Imparato.
Zdaniem włoskich mediów, Alfa Romeo może poszukać szczęścia w serii IndyCar, która jest odpowiednikiem F1 na kontynencie północnoamerykańskim i cieszy się sporym zainteresowaniem w USA. W ten sposób włoski producent, który należy do grupy Stellantis wraz z takimi markami jak Jeep czy Chrysler, mógłby promować swoje samochody w tym kraju i walczyć o zwiększenie sprzedaży w Stanach Zjednoczonych.
Warto podkreślić, że rezerwowym Alfy Romeo w F1 jest Robert Kubica. Współpraca zespołu z włoskim producentem sprawia, że Kubica stał się też ambasadorem marki w naszym kraju. W efekcie 37-latek pojawia się w spotach promocyjnych nowych samochodów. Jednak ta współpraca wkrótce ma dobiec końca.
Czytaj także:
Ferrari ma pretensje do sędziów. Padły konkretne zarzuty
Kontrowersje na koniec GP Włoch. "Nie chcemy tego"