Pierre Gasly był oburzony, gdy okazało się, że sędziowie pozwolili wyjechać na tor dźwigowi, który miał za zadanie zabrać z pobocza uszkodzony bolid Carlosa Sainza. Problem polegał na tym, że GP Japonii rozpoczęło się w deszczowych warunkach i przy niemal zerowej widoczności. - Mogłem tu zginąć - powiedział przez radio reprezentant Alpha Tauri.
Jednak FIA wydała komunikat, w którym oświadczyła, że dźwig wyjechał na tor zgodnie z przepisami. Pojazd pojawił się na nitce wyścigowej w momencie, gdy ogłoszono czerwoną flagę i przerwanie GP Japonii. Dlatego, zdaniem sędziów, Gasly powinien jechać wolniej i sam jest sobie winien niebezpiecznej sytuacji.
"Samochód nr 10 osiągnął prędkość 250 km/h podczas okrążenia pokonywanego już w warunkach czerwonej flagi, po minięciu miejsca zdarzenia" - napisano w notatce sędziowskiej.
ZOBACZ WIDEO: Takiego karnego jeszcze nie widziałeś. Cyrk na piłkarskim boisku (WIDEO)
Wcześniej Gasly trafił w fragment bandy reklamowej, która pojawiła się na torze w związku z wypadkiem Sainza. Dostała się ona pod przednie skrzydło bolidu Francuza, co dodatkowo ograniczało widoczność 26-latkowi.
- O mój Boże?! Co to jest?? Czy to dźwig?! Dlaczego na torze jest dźwig?! Przejechałem obok niego z pełną prędkością, przecież to niedopuszczalne! Co się stało?! Nie mogę w to uwierzyć! - mówił Gasly przez radio zaraz po zobaczeniu dźwigu. Gdy Francuz dotarł do alei serwisowej, wybrał się do dyrekcji wyścigowej. Tam usłyszał jednak, że wszystko odbyło się zgodnie z przepisami i ciężki sprzęt miał prawo przebywać na torze w warunkach czerwonej flagi.
Gasly po wyścigu ma się tłumaczyć z tego, dlaczego jechał z tak dużą prędkością w momencie pojawienia się czerwonej flagi. Przypomnijmy, że kierowca Alpha Tauri ruszał do wyścigu z alei serwisowej, po tym jak zespół wymienił w jego bolidzie tylne skrzydło po kwalifikacjach. Doprowadziło to do jego karnego przesunięcia na starcie. Zdaniem sędziów, 26-latek chciał nadrobić stracony dystans w trudnych warunkach, stąd tak duża prędkość u niego.
Spora część padoku F1 nie kupuje jednak tłumaczeń sędziów. W roku 2014 na Suzuce doszło do wypadku, w trakcie którego Jules Bianchi uderzył w dźwig zabierający uszkodzony bolid z pobocza. Francuz doznał poważnych obrażeń głowy i zmarł kilka miesięcy później w szpitalu w Nicei.
Czytaj także:
Skandal w GP Japonii. Kierowca wpadł w furię i trudno się dziwić
Nagranie z trybun F1 mrozi krew w żyłach. To mogło zakończyć się fatalnie