W ostatnich latach kierowcy posiadający spory majątek prywatny albo majętnych sponsorów mieli spore szanse na wywalczenie miejsca w gorszych zespołach Formuły 1. Ekipy ledwo wiązały koniec z końcem, a zatrudnienie tzw. pay drivera niejednokrotnie było jedyną szansą na przetrwanie. Dość powiedzieć, że Williams w roku 2020 zakontraktował Nicholasa Latifiego, którego ojciec wyłożył na stół ok. 50 mln dolarów za sezon.
Szefowie ekip F1 twierdzą jednak, że zjawisko stawiania na pay driverów to już przeszłość. Z jednej strony FIA wprowadziła wymóg dotyczący superlicencji - kierowcy muszą w niższych seriach zdobyć 40 punktów licencyjnych, a to oznacza, że do F1 nie trafiają już osoby z przypadku. Ponadto wzrost popularności królowej motorsportu sprawia, że zespoły mają pokaźniejsze budżety.
- W klasyfikacji konstruktorów różnice między nami wynoszą czasem milisekundy. Zatem w bolidzie chcesz mieć kierowców, którzy osiągają najlepsze wyniki. Nie chodzi o to, by zarobić kilka milionów za sprzedaż fotela. Te kilka milionów możesz zgarnąć z premii za miejsce w mistrzostwach. Dlatego to pozytywna zmiana dla tego sportu - powiedział motorsport.com James Vowles, szef Williamsa.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: można im pozazdrościć. Tak spędzili miesiąc miodowy
Zdaniem Vowlesa, same zespoły przyczyniły się też do tego, że model biznesowy polegający na stawianiu na pay-driverów "nie żyje". Brytyjczyk wymienił m.in. finansowanie startów juniorów w niższych kategoriach. - Pojedyncze osoby i zespoły, w tym my, inwestują w chłopaków już na poziomie kartingu. Płacimy za wyszkolenie kierowców - ocenił.
- Nie jest tak, że debiutanci nie mają szans. Po prostu koncepcja, by wziąć kogoś do bolidu tylko dlatego, że jest w stanie zaoferować kilka milionów, przeminęła. Jeśli tak zrobisz, grozi ci spadek w klasyfikacji F1 - dodał Vowles.
Podobnie sprawę widzi Franz Tost który jako szef Alpha Tauri nadzorował rozwój takich kierowców jak Max Verstappen, Sebastian Vettel i Daniel Ricciardo. - Pay driverzy zostali wyeliminowani. W wielu przypadkach kierowca płacący za starty nie jest najszybszy, a przepisy FIA odnośnie superlicencji utrudniły im życie - skomentował Austriak.
Czytaj także:
- Włochy stracą wyścig F1? Inne kraje płacą więcej
- Schumacher bez złudzeń w F1? Miejsca zajęte