Jules Bianchi w ciągu kilkudziesięciu minut po poważnym wypadku na torze Suzuka znalazł się na stole operacyjnym. Zawodnik doznał poważnych urazów głowy. Jego stan określa się jako krytyczny.
Dyrektor Mercedesa, a w przeszłości świetny kierowca F1 Niki Lauda, który w sezonie 1976 sam został poważnie ranny podczas wyścigu na torze Nurburgring, przyznał, że nie należy szukać winnych w takiej sytuacji. [ad=rectangle]
- Sporty motorowe są niebezpieczne. Przyzwyczajamy się, że nic tak groźnego nie może się wydarzyć, a potem jesteśmy zaskoczeni - powiedział trzykrotny mistrz świata.
- Musimy być świadomi, że w tym sporcie takie rzeczy się zdarzają, a na wypadek Bianchiego złożyło się kilka rzeczy. Jeśli jeden bolid wypada z toru, dźwig wyjeżdża, aby go wyciągnąć i w tym samym miejscu wypada kolejny zawodnik, to musimy mówić o wielkim pechu - dodał Lauda.
Do wypadku Bianchiego doszło kilkanaście sekund po tym jak swój bolid na barierze ochronnej rozbił Adrian Sutil. Kierowca Marussii pechowo wpadł na dźwig, który pomagał porządkowym sprzątnąć bolid Niemca.
- Wypadek Sutila był daleko od toru i w normalnych warunkach nawet byśmy o tym nie dyskutowali. Jego bolid został zabrany w prawidłowy sposób - powiedział Austriak.