W tym roku silniki stosowane w Formule 1 mogą spalać mniejszą ilość oleju. Przełożyło się to na gorszą dyspozycję Mercedesa, który miał problemy ze spełnieniem nowych norm. W efekcie niemiecki producent postanowił wrócić do konfiguracji, z której korzystał w sezonie 2016.
Inną drogę obrało Ferrari. Silnik włoskiego producenta ma zużywać nadal takie same ilości oleju, w czym ma tkwić sekret nadzwyczaj dobrej formy ekipy z Maranello na starcie nowego sezonu.
Charakterystyczne dla Włochów stały się już kłęby dymu, które można zobaczyć w ich garażach krótko po odpaleniu silnika. Eksperci po raz pierwszy zaobserwowali to podczas przedsezonowych testów F1 w Barcelonie. - Nie mamy czym oddychać za każdym razem, gdy Ferrari uruchamia swoje maszyny. FIA powinna się temu przyjrzeć - stwierdził na łamach "Auto Motour und Sport" Niki Lauda, który pełni funkcję dyrektora niewykonawczego w Mercedesie.
Przedstawiciele FIA zapewniają jednak, że z jednostką napędową Ferrari wszystko jest w porządku. Przeprowadzone kontrole nie wykazały, by spalała ona więcej oleju niż zezwalają na to przepisy. - Natomiast jeśli chodzi o dym po uruchomieniu silnika, jestem przekonany, że rozwiążą ten problem - powiedział Charlie Whiting, dyrektor wyścigowy.
ZOBACZ WIDEO Robert Kubica: To czas w moim życiu, w którym jestem szczęśliwy