Rossi i Marquez niczym Lauda i Hunt. Hollywood upomni się o gwiazdy MotoGP

Materiały prasowe / Michelin / Valentino Rossi i Marc Marquez na torze w Barcelonie
Materiały prasowe / Michelin / Valentino Rossi i Marc Marquez na torze w Barcelonie

Tak jak fani Formuły 1 po latach doczekali się filmu przedstawiającego kulisy walki Jamesa Hunta z Niki Laudą, tak kiedyś na ekrany kin trafi historia Valentino Rossiego i Marca Marqueza. Nie brakuje w niej bowiem spektakularnych zwrotów akcji.

W tym artykule dowiesz się o:

W sezonie 1976 James Hunt oraz Niki Lauda stoczyli pasjonujący pojedynek o tytuł mistrzowski w Formule 1. Brytyjczyk i Austriak byli jak woda i ogień. Podczas gdy jeden słynął z imprezowego stylu życia, drugi był przykładem stuprocentowego profesjonalisty.

W ich rywalizacji nie brakowało spektakularnych zwrotów akcji, jak chociażby wypadek Laudy na Nurburgringu, z którego cudem uszedł on z życiem. Austriak szybko wrócił na tor i gdy wydawać się mogło, że fatalny sezon zakończy się dla niego tytułem mistrzowskim, nadszedł deszczowy wyścig w Japonii, Lauda zjechał do alei serwisowej. Czuł, że w takich warunkach nie jest bezpiecznie, że może się to zakończyć tragicznie. W ten sposób podarował największemu rywalowi tytuł na tacy.

Historię Laudy i Hunta przybliżył reżyser Ron Howard w swoim filmie "Wyścig" (ang. "Rush") z 2013 roku. Produkcja zebrała wiele pochlebnych opinii, na całym świecie zarobiła ponad 95 mln dolarów.

Uczeń przerósł mistrza

Gdy Marc Marquez wchodził do MotoGP w roku 2013, jego relacje z Valentino Rossim były bardzo pozytywne. Włoch zdawał się być na ostatnim etapie swojej kariery, bo nikt nie zakładał, że jego kolejny pobyt w Yamasze zaowocuje drugą młodością.

ZOBACZ WIDEO "Kubica show" podczas konferencji prasowej

Dlatego też w relacjach Marqueza z Rossim było sporo serdeczności, obaj mieli do siebie ogromny szacunek. Po wygranych wyścigach "Doctor" nieraz gratulował świetnej jazdy młodszemu koledze. Kibice mieli też w pamięci zdjęcie sprzed wielu lat, przedstawiające kilkuletniego Marqueza. Na fotografii w dłoniach trzymał mały model motocykla, a obok stał... Rossi.

Hiszpański motocyklista często powtarzał, że Włoch jest jego idolem, że cały jego pokój znajduje się w plakatach "Doctora". Tyle, że z czasem ich relacje zaczęły się psuć. Rossi włączył się do walki o tytuł mistrzowski, a Marquez jawił się jako główny rywal. Wszakże w cuglach zdobywał tytuły w MotoGP w latach 2013-2014.

Pierwsze oznaki kryzysu

Do pierwszych spięć doszło w roku 2015 - w Argentynie i Holandii. Na torze Termas de Rio Hondo włoski motocyklista wdał się w bezpośrednią walkę z Marquezem. Miał świadomość, że zwycięzca tego pojedynku sięgnie po wygraną w wyścigu, bo do jego końca pozostawało ledwie kilka okrążeń. W efekcie Rossi zahaczył o młodszego rywala, doprowadził do jego upadku. Obyło się bez kary, ale obóz Marqueza miał zastrzeżenia do Włocha.

W holenderskim Assen mieliśmy powtórkę z rozrywki. Rossi i Marquez na ostatnim okrążeniu ponownie walczyli o wygraną w wyścigu. W ostatnim zakręcie Włoch celowo ściął zakręt i przejechał przez fragment ziemi. Sędziowie nie nałożyli na niego kary za skrócenie sobie toru. "Doctor" tłumaczył się, że gdyby tego nie zrobił, doszłoby do upadku. O sytuację obwiniał Marqueza, który opóźnił hamowanie do ostatniego zakrętu i nie dał mu możliwości złożenia się.

Stracona szansa na tytuł

Punktem kulminacyjnym wydarzeń z sezonu 2015 było Grand Prix Malezji. W nim Marquez, zdaniem Rossiego, miał celowo zwalniać i przyspieszać. Wszystko po to, aby wybić Włocha z rytmu. Zawodnik Hondy był już wtedy bez szans na tytuł mistrzowski, ale chciał w ten sposób pomóc swojemu rodakowi, Jorge Lorenzo.

Rossi nie wytrzymał nerwowo i w jednym z zakrętów podciął Marqueza, doprowadzając do upadku Hiszpana. Miało to dla niego olbrzymie konsekwencje, bowiem sędziowie ukarali go startem z końca stawki w decydującym wyścigu w Walencji. W takich okolicznościach reprezentant Yamahy nie miał szans na pokonanie Lorenzo i szansa na upragniony, dziesiąty tytuł mistrzowski przeszła mu koło nosa.

Sytuacja z toru Sepang doprowadziła do otwartego konfliktu pomiędzy Rossim a Marquezem. Panowie nie odzywali się do siebie na konferencjach prasowych, nie byli nawet w stanie podać sobie dłoni. Nie było mowy o szacunku, który cechował ich relacje jeszcze w 2013 roku. Zamiast tego pojawiały się takie słowa jak "kłamca". Bo Rossi wielokrotnie podkreślał w wywiadach, że Marquez zakłada maskę, że gra, że tak naprawdę jedno mówi, a drugie robi.

Konflikt Włocha z Hiszpanem zakończył się w czerwcu 2016 roku. Dzień po tragicznej śmierci Luisa Saloma, Rossi wygrał wyścig na torze Catalunya w Barcelonie. Wjeżdżając do parku zamkniętego, przybił "piątkę" z Marquezem. Później obaj podali sobie dłonie. - To był właściwy moment, aby to zrobić - mówił wtedy doświadczony motocyklista.

Koniec spokoju

Spokój w relacjach Rossiego z Marquezem nie trwał długo. W ostatnim Grand Prix Argentyny aktualny mistrz świata zaprezentował niezwykle agresywną jazdę. W trakcie wyścigu otrzymał od sędziów karę i chciał na dystansie odrobić jak najwięcej pozycji. Na jednym z ostatnich okrążeń jego manewr doprowadził do upadku "Doctora".

- Marquez zniszczył nasz sport. Nie ma żadnego szacunku dla rywali. Nigdy. Kiedy pędzisz z prędkością 300 km/h na motocyklu, to musisz mieć szacunek dla swojego konkurenta. Musisz być silny, musisz dawać z siebie maksimum, ale nie w taki sposób jak zrobił to Marquez - mówił później Rossi.

Od tamtych wydarzeń minęły dwa tygodnie, a emocje pozostają ciągle żywe. Jeden z członków akademii VR46, Manuel Pagliani, opublikował na Instagramie zdjęcie z Rossim z jego rancza. W tle, na sofie, leżało wydrukowane zdjęcie przedstawiające kolizję Rossiego z Marquezem. Hiszpańska "Marca" podchwyciła temat i zaczęła się zastanawiać czy w ten sposób Włoch motywuje się do kolejnego wyścigu, czy też szuka zemsty na Marquezie.

Swoje pięć minut postanowiła też wykorzystać Dorna. Firma zarządzająca MotoGP zorganizowała w czwartek transmisję na żywo ze spotkań Rossiego i Marqueza z dziennikarzami przy okazji Grand Prix Ameryk. Zwykle tego nie robi, ale w tym przypadku pojawiło się zapotrzebowanie, więc reakcja Dorny była natychmiastowa. Nawet jeśli była sprzeczna z prośbą prezydenta FIM. Przed weekendem w Austin Vito Ippolito prosił, aby wyciszyć nastroje i zapomnieć o wydarzeniach z Argentyny.

Co przyniesie przyszłość?

Kibice mogą być pewni jednego. Marquez i Rossi szybko nie zapomną o wydarzeniach z Argentyny. Włoch niedawno przedłużył swój kontrakt z Yamahą do końca 2020 roku. Ma zatem niecałe trzy lata, by zrealizować swoje marzenie o dziesiątym tytule mistrzowskim. Marquez jest tym, który może mu przeszkodzić w jego realizacji.

- Jedyna rzecz, o jakiej myślę teraz to przyszłość i kolejny wyścig. Ważne jest, by wrócić na tor i motocykl. Dać z siebie wszystko. Oglądałem jednak powtórki Grand Prix Argentyny i zdania nie zmieniam. Podtrzymuję to, co powiedziałem świeżo po wyścigu - mówił w czwartek Rossi.

W podobnym tonie wypowiadał się też Marquez. - Mówiłem już pewne rzeczy w Argentynie i nadal je podtrzymuję. Jestem osobą i motocyklistą, który uczy się na błędach. Sporo się wydarzyło w tym wyścigu. Zostałem za to ukarany i chciałem przeprosić. Wszyscy zawodnicy popełniają błędy. Rywalizujemy na limicie, więc to normalne. Ważne jest jednak, by nie powtarzać niektórych pomyłek - zauważył aktualny mistrz świata.

Jeszcze dalej w swych słowach poszedł Jack Miller. Australijczyk przypomniał, że parę lat temu podobną dyskusję toczono wokół Marco Simoncellego, a później w Malezji doszło do śmiertelnego wypadku z udziałem Włocha. - Ryzykujemy życie w wyścigach - przypomniał zawodnik Alma Pramac Racing.

Jeden z dziennikarzy zauważył też analogię w historii konfliktów Rossiego z Marquezem do sytuacji Ayrtona Senny i Alaina Prosta. Brazylijczyk i Francuz nie żyli w najlepszych relacjach, a po jednym z wyścigów w Japonii zamknęli się w motorhome, by wyjaśnić pewne kwestie. Czy Włoch i Hiszpan powinni postąpić podobnie? - Może kiedyś, na pewno jeszcze nie teraz. Różnica jest jednak taka, że Prost i Senna walczyli wtedy o tytuł, a wydarzeniach z z toru Suzuka jeden z nich został mistrzem - oznajmił "Doctor".

Komentarze (0)