Carlos Sainz zaryzykował i przegrał. "Kto mieczem wojuje, od miecza ginie"

Materiały prasowe / Renault / Carlos Sainz za kierownicą Renault
Materiały prasowe / Renault / Carlos Sainz za kierownicą Renault

Przed rokiem Carlos Sainz naciskał na Red Bulla, by pozwolił mu odejść do Renault. Ten transfer miał być przełomem w jego karierze. Teraz Hiszpan jest jedną nogą nie tylko poza francuskim zespołem, ale również F1.

Podczas Grand Prix Węgier w padoku F1 można było spotkać Jolyona Palmera. Na jego twarzy rysował się uśmiech, był pełen spokoju. W niczym nie przypominał człowieka, który przed przerwą wakacyjną w minionym sezonie obawiał się, że straci miejsce w Renault.

Ostatecznie do tego doszło, ale kilka tygodni po wakacjach. Palmer o utracie pracy dowiedział się z internetu, czytając "Autosport". Jego miejsce zajął Carlos Sainz. Hiszpan miał dość startów w Toro Rosso. Czuł się źle z tym, że Red Bull nie chce mu dać szansy w głównym zespole.

Spalone mosty

Transfer do Renault wydawał się dla niego nieprawdopodobną opcją. Zachowanie Sainza mocno irytowało szefów "czerwonych byków". - Nikt inny nie dałby mu szansy w F1 - mówił Helmut Marko, doradca Red Bulla ds. motorsportu. - W Austrii mamy takie powiedzenie. Nie gryziesz ręki, która cię karmi - dodawał Franz Tost, szef Toro Rosso.

ZOBACZ WIDEO Mamy nagranie z historycznego zjazdu Bargiela. Te ujęcia zapierają dech w piersiach!

Ostatecznie hiszpański kierowca dopiął swego. Był elementem ważnej układanki silnikowej. Został wypożyczony do Renault, w zamian Toro Rosso i McLaren zmieniły dostawców jednostek napędowych. Po roku od tamtych wydarzeń może jednak słono pożałować swojej decyzji, bo właśnie znajduje się jedną nogą poza stajnią z Enstone.

Francuzi chcą jak najszybciej załatwić temat składu na sezon 2019. Od początku roku powtarzali, że ich celem jest zatrzymanie dotychczasowych kierowców. O ile pozostanie Nico Hulkenberga wydaje się być oczywiste, o tyle nad Sainzem zbierają się czarne chmury. Wszystko z powodu jego statusu i "wypożyczenia" z Red Bulla.

Red Bull gra na nosie Renault

Relacje Renault i Red Bulla nie istnieją. "Czerwone byki" zadecydowały o zakończeniu wieloletniej współpracy i od nowego sezonu będą korzystać z silników Hondy. To jedynie rozwścieczyło Cyrila Abiteboula i spółkę. Obie strony rozmawiają z sobą głównie przez media, używając bardzo ostrych słów. Tymczasem to Red Bull ciągle ma prawa do Sainza i może zadecydować o jego losie najpóźniej w połowie września.

W zespole z Milton Keynes nie ma miejsca dla Sainza i wszyscy o tym doskonale wiedzą, bo ważną umowę posiada Max Verstappen, a lada moment nowy kontrakt podpisze Daniel Ricciardo. Nie przeszkadza to jednak Red Bullowi, by zagrać na nosie Renault, bo zespół nie ma już interesu w tym, by wcześniej oddawać im Sainza.

Tymczasem Renault ma na horyzoncie Estebana Ocona. Młody kierowca lada moment może być dostępny na rynku, bo problemy finansowe przeżywa Force India. Przed 21-latkiem świetlana przyszłość w F1. Jest młodszy od Sainza, zdaniem niektórych, ma również większy talent. Na jego korzyść działa też narodowość. Dlatego w Enstone nikt nie zamierza zabijać się o Hiszpana.

- Niektóre źródła w padoku sugerują, że umowa Ocona z Renault jest już pewna. Ma to być wypożyczenie podobne do tego, jakie miało miejsce w przypadku Sainza. Ogłoszenie tego transferu to kwestia czasu. Jeśli tak się stanie, to wszyscy będą zadowoleni. Mercedes, który zachowuje prawa do Ocona, będzie mógł patrzeć jak ich kierowca się rozwija. Renault otrzyma zawodnika z Francji i kogoś z talentem zbliżonym do Verstappena. Sam Ocon pozostanie w F1 i to na dodatek w większym zespole. W krótkoterminowej perspektywie nie będzie też rywalem dla Mercedesa - twierdzi Ben Anderson z "Motorsportu".

Sainz na wylocie z F1

Wielkim przegranym tej transakcji wydaje się być Sainz. Hiszpan dołączy do długiej listy kierowców, którzy w pewnym momencie zostali skreśleni przez Renault i zostanie zastąpiony kimś z większym potencjałem. Jeśli nie wie jak poradzić sobie z obecną sytuacją, powinien zapytać Kevina Magnussena czy Jolyona Palmera. Oni przeżyli to samo.

Problem Sainza polega na tym, że nie ma alternatywy. Ricciardo ma przedłużyć umowę z Red Bullem. Jeśli jakimś cudem tego nie zrobi, to "czerwone byki" prędzej awansują do głównej ekipy Pierre'a Gasly'ego. Hiszpan dał też do zrozumienia, że powrót do Toro Rosso go nie interesuje. W tej ekipie miejsce straci najpewniej Brendon Hartley, ale Red Bull szykuje za niego Dana Ticktuma lub Lando Norrisa.

- Lojalność działa w dwie strony. Trudno, by nagle Red Bull współczuł Sainzowi z powodu jego kłopotów - zauważa Anderson.

Hiszpan ma niewielkie pole manewru. Musi liczyć, że zwolni się miejsce w jednym z najsłabszych zespołów F1, a szefowie tej ekipy akurat będą zainteresowani jego usługami. Ostatnio jego nazwisko jest łączone z McLarenem, ale bycie w cieniu Fernando Alonso nie jest zadaniem łatwym. Przekonał się o tym Stoffel Vandoorne.

- Kto mieczem wojuje, od miecza ginie. Sainz sporo zaryzykował przed rokiem. Jego akcje stały wysoko i wydawać się mogło, że wykuje sobie własną ścieżkę. Teraz żyje jednak w cieniu Hulkenberga. Być może byłoby inaczej, gdyby notował dużo lepsze wyniki od Niemca. Problem polega na tym, że Hulkenberg prawdopodobnie jest Kimim Raikkonenem swojego pokolenia. Jest wybitnym talentem, który łatwo zlekceważyć z powodu jego charakteru. Hulkenberg okazał się twardszym orzechem do zgryzienia niż myślał Sainz - podsumowuje Anderson.

Komentarze (0)