Ubiegły weekend przyniósł zmianę sytuacji, jeśli chodzi o skład Ferrari na sezon 2019. Władze zespołu z Maranello miały postanowić, że spełnią wolę zmarłego niedawno prezydenta Sergio Marchionne i zakontraktują Charlesa Leclerca. Tym samym 20-latek stanie przed nie ladą szansą, zastępując w ekipie Kimiego Raikkonena.
Raikkonen zdobył jednak pole position na włoskiej Monzy, przez co Włosi wstrzymali się z ogłoszeniem decyzji. Miało to jednak wpływ na postawę Fina na torze.
- Dla mnie oczywistym jest, że muszę teraz rywalizować z trzema samochodami. Jeden z nich należy do mojego kolegi z zespołu. Nie oczekuję jednak od nikogo pomocy - mówił wkurzony Sebastian Vettel, który walczy o tytuł mistrzowski.
Według "Sky Italia", w czwartek Ferrari wyda komunikat, w którym potwierdzi rozstanie z Raikkonenem. W Maranello ma też dojść do spotkania, w trakcie którego władze zespołu oficjalnie podziękują 38-latkowi za długą współpracę. Fin jest jednak świadom swoich losów, bo telefonicznie miał z nim rozmawiać nowy prezydent Ferrari, John Elkann.
Zachowanie Ferrari dziwi jednak niektórych ekspertów. - Nie wiem dlaczego Kimi sam nie ogłosił tego światu po wyścigu na Monzy. Oczekiwałem, że to zrobi, ale tak się nie stało - powiedział Mika Salo, były kierowca F1.
ZOBACZ WIDEO Liga Narodów poligonem doświadczalnym? Zaskakujące słowa Kamila Glika