Do fatalnego wypadku Romaina Grosjeana doszło w pierwszej sesji treningowej przed wyścigiem o Grand Prix Malezji. Francuz wpadł w poślizg przy prędkości ponad 270 km/h i trafił w bandę. Siła uderzenia wynosiła aż 17G. Jak wykazały powtórki, do incydentu doszło wskutek uszkodzenia studzienki kanalizacyjnej na torze Sepang.
Chwilę przed wypadkiem Grosjeana na felerną studzienkę najechał Kimi Raikkonen, przez co doszło do jej poluzowania i uszkodzenia tylnego koła w samochodzie Haasa.
32-latkowi nic się nie stało, ale amerykański zespół wskutek tego wypadku stracił mnóstwo pieniędzy, które musiał wydać na odbudowę pojazdu. Naprawa uszkodzeń pochłonęła bowiem aż 500 tys. funtów. Dlatego też Haas zagroził zarządcom toru Sepang pozwem sądowym. Po dwunastu miesiącach obie strony osiągnęły porozumienie.
- Rozliczyliśmy się. Okazało się, że tor Sepang ma naprawdę dobrego ubezpieczyciela. Jesteśmy zadowoleni z tego jak się sprawa zakończyła. Wszyscy podeszli do tematu bardzo profesjonalnie. Myślę, że to pierwszy tego typu przypadek. Zaangażowało się w to wiele osób, a to zawsze pochłania mnóstwo czasu. Ubezpieczycielowi nigdy się nie spieszy - powiedział Gunther Steiner, szef Haasa.
Haas nie zdradził ile dokładnie wyniosła kwota odszkodowania. Steiner zdradził jedynie, że zespół nie chciał zarobić na całej sprawie, a interesował się jedynie tym, by odzyskać tyle pieniędzy, ile musiał włożyć na odbudowę samochodu Grosjeana.
Od tego sezonu tor Sepang nie organizuje już wyścigów F1. Malezyjczycy uznali, że goszczenie królowej motorsportu nie przynosi oczekiwanych profitów i postanowili skupić się na MotoGP.
ZOBACZ WIDEO Krzysztof Hołowczyc: Dakar? Chciałbym to zrobić profesjonalnie