W poniedziałek Fernando Alonso brał udział w akcji promocyjnej, w ramach której zamienił się samochodami z Jimmie Johnsonem. Hiszpan miał okazję pojeździć w Bahrajnie samochodem serii NASCAR, zaś gwiazda ze Stanów Zjednoczonych otrzymała do dyspozycji pojazd F1 z roku 2013.
Alonso podkreślił przy okazji, że nie bierze pod uwagę startów w pełnym sezonie NASCAR, po tym jak zakończył rywalizację w Formule 1.
- Nawet o tym nie myślę. Wymagałoby to dużego zaangażowania, ponieważ w tej chwili nie mam aż takiego doświadczenia w tym samochodzie i tej serii. Jej harmonogram jest bardzo napięty - wyjaśnił 37-latek.
Nie zmienia to jednak faktu, że kierowca z Oviedo miał sporo frajdy podczas demonstracyjnej jazdy. - Radość była, zdecydowanie. Jednak myślę, że najwięcej można wyciągnąć z tych samochodów, gdy ma się pewne doświadczenie. W moim przypadku możliwa jest jedna randka z takim wozem, ale nie występ w całych mistrzostwach - dodał.
Alonso w przyszłym roku na pewno pojawi się na starcie Indianapolis 500. W poniedziałek stało się też jasne, że na początku nowego roku ponownie zobaczymy go w wyścigu długodystansowym Rolex 24 na torze Daytona. To efekt porozumienia z General Motors, w ramach którego hiszpański kierowca otrzyma do dyspozycji Cadillaca.
I to właśnie GM zapewni McLarenowi silnik na występ Alonso w Indianapolis 500. Były mistrz świata F1 miał okazję startować w Indy w sezonie 2017, ale wówczas korzystał z jednostki napędowej Hondy. Japończycy nie byli jednak zainteresowani dalszą współpracą, po tym jak McLaren rozwiązał z nimi umowę na dostarczanie silników w F1.
ZOBACZ WIDEO: Kszczot trzyma kciuki za Kubicę: Wierzyłem, że wróci. Teraz najważniejsza jest stabilizacja