Łukasz Kuczera: Jak Kubica mógł odmienić losy szefa Ferrari. Arrivabene nie miał nic na obronę (komentarz)

Gdyby Maurizio Arrivabene nakłonił Roberta Kubicę do pracy w symulatorze, być może pozostałby na stanowisku szefa Ferrari. Włoch jednak nie miał nic na swoją obronę. Ostatnie miesiące były pasmem porażek teamu. Teraz czas na nowe otwarcie.

Łukasz Kuczera
Łukasz Kuczera
Maurizio Arrivabene Materiały prasowe / Ferrari / Na zdjęciu: Maurizio Arrivabene
Jesienią w Ferrari wpadnięto na pomysł, aby to Robert Kubica pracował w symulatorze w Maranello w kolejnych latach. Polak spotkał się z Maurizio Arrivabene przy okazji Grand Prix Meksyku i nakreślił mu długofalowy plan. Krakowianin, choć nie wróciłby do regularnych startów w Formule 1, byłby ważną postacią w zespole z Maranello.

- Jeśli jest szansa, by nosić czerwony kombinezon, nawet podczas krótkiego testu, to byłoby to spełnienie jednego z największych marzeń mojego życia - mówił wtedy Polak.

U Kubicy wygrał instynkt wyścigowy. Postawił na ofertę Williamsa, bo chciał regularnych występów. Postanowił, że lepszym rozwiązaniem jest kontrakt w najsłabszej ekipie i występy co niedzielę, niż symulator Ferrari. Być może 34-latek nieświadomie zmienił bieg historii w Maranello. Tak jak w lutym 2011 roku, gdy jego wypadek sprawił, że nie doszła do skutku umowa na starty w tym zespole od sezonu 2012.

Bo Kubica zaryzykował i być może wygra. Przegrał za to Arrivabene. Włoch nie jest już bowiem szefem teamu z Maranello. Czarne chmury zbierały się nad Włochem od dłuższego czasu. Gdyby kierowca z Polski przyjął jego ofertę, być może 61-latek z Brescii miałby jakiś atut w ręku. Tak się jednak nie stało.

ZOBACZ WIDEO Rajd Dakar. Młodość atutem Polaków? "Nie mają nic do stracenia"

Zdaniem wielu, Ferrari miało przez znaczną część sezonu najszybszy pojazd w stawce F1, a walkę o tytuł mistrzowski z Mercedesem przegrało z kretesem. Po tak fatalnej kampanii musiały polecieć głowy. To logiczne w zespole aspirującym do najwyższych celów.

Byłemu już szefowi włoskiej ekipy nie pomógł też otwarty konflikt z Mattią Binotto. Bo podczas gdy on rządził twardą ręką i dorobił się miana osoby agresywnej, którą trudno polubić, to dyrektor techniczny Ferrari jawił się jako ktoś spokojny i wyrozumiały. To on był architektem sukcesów w sezonach 2017-2018. To dzięki jego pomysłom czerwone samochody stały się równie szybkie jak "srebrne strzały" spod znaku Mercedesa.

To co budował Binotto, Arrivabene niszczył. Bo to on odpowiadał jako szef zespołu za jego kolejne błędy strategiczne, za pomyłki Sebastiana Vettela. To on nie wytrzymał nerwowo w Japonii, gdy szukał winnych tego, że Ferrari jako jedyne wyjechało w kwalifikacjach na oponach deszczowych, podczas gdy tor był jeszcze suchy.

Nawet Sergio Marchionne miał rozumieć, że kierowanie zespołem przez atmosferę strachu nie jest dobrym pomysłem. To prezydent Ferrari miał latem zastanawiać się nad tym czy po sezonie nie zmienić szefa zespołu. Jego śmierć sprawiła, że w Maranello musieli się chwilę zastanowić, ale ostatecznie wypełnili ostatnią wolę swojego lidera. Tym bardziej że Arrivabene nie miał żadnych argumentów na swoją obronę.

Włoch był powiewem świeżości, gdy przybył do zespołu pod koniec 2014 roku. Jednak jego magia dość szybko przestała działać. Teraz ogromna szansa przed Binotto. Zwłaszcza, że sezon 2019 będzie dla Ferrari nowym otwarciem, chociażby ze względu na sprowadzenie Charlesa Leclerca. Włoch wykazał się już jako dyrektor techniczny i potrafił odmienić pracę poszczególnych działów w fabryce. Czy tak samo dobrze pójdzie mu z całym zespołem? Czas pokaże.

Łukasz Kuczera



Czy Ferrari zdobędzie tytuł mistrzowski w F1 w roku 2019?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×