F1. Łukasz Kuczera: Williams tonie niczym Titanic. Raport finansowy odkrył brzydką prawdę (komentarz)

Materiały prasowe / Williams / Na zdjęciu: Robert Kubica
Materiały prasowe / Williams / Na zdjęciu: Robert Kubica

"Jest super, jest super, więc o co ci chodzi" - śpiewa Muniek Staszczyk w piosence zespołu T.Love. Te słowa pasują jak ulał do Williamsa. Zwłaszcza po opublikowaniu wyników finansowych za pierwsze sześć miesięcy 2019 roku.

Mówi się, że kłamstwo powtórzone tysiąc razy staję się prawdą. Wierna tej zasadzie wydaje się być Claire Williams. Brytyjka, gdy tylko jest pytana o przyszłość zespołu i jego finanse, zapewnia o świetnej sytuacji i świetlanych perspektywach. Gdyby się wsłuchać w jej słowa, to można odnieść wrażenie, że już za chwilę, już za momencik Williams zacznie wygrywać w F1.

Niestety dla Williams, jej zespół jest notowany na giełdzie i musi składać raporty ze swojej działalności. We wtorek poznaliśmy wyniki za pierwsze sześć miesięcy 2019 roku. Firma ma 18,8 mln funtów straty (czytaj więcej o tym TUTAJ). Napisać, że wygląda to źle, to nic napisać.

Czytaj także: Williams miał już podjąć decyzję ws. Kubicy

W tej sytuacji należy zapomnieć o ostatnich pozycjach Roberta Kubicy w kolejnych wyścigach F1, o możliwych brakach części i nierównym traktowaniu kierowców. Należy się martwić o to, czy ten zasłużony zespół za trzy, cztery lata będzie jeszcze funkcjonować w F1.

ZOBACZ WIDEO Stacja Tokio. Marta Walczykiewicz: Kajakarstwo to sport dla twardzieli

Nie mam wątpliwości, że ostatecznie Williams zakończy rok na zero albo na minimalnym minusie. Wszystko po to, aby zadowolić inwestorów. Po opublikowaniu raportu finansowego akcje firmy spadły o 0,50 euro. Biorąc pod uwagę, że na rynku jest ich 10 mln, wartość firmy w ciągu kilku godzin skurczyła się o 5 mln euro. W ten sposób zubożeli m.in. Frank Williams i Patrick Head, którzy pozostają akcjonariuszami Williamsa.

Już nie wspominam o tym, że przed rokiem za jedną akcję Williamsa płacono nawet 17,20 euro. Firma regularnie traci na wartości. Wbrew temu, co mówi Claire Williams. Ludzie grający na giełdzie nie są głupi. Widzą, że zespół zamyka stawkę F1 drugi rok z rzędu, że nie ma przed sobą perspektyw i szans na wyjście z kryzysu. Na nich kolejne bon moty Brytyjki nie działają.

Jak jednak wyjść na zero albo nawet wygenerować zysk na koniec roku, skoro po sześciu miesiącach ma się aż 18,8 mln funtów straty? Wystarczy odrobina kreatywności. Nieprzypadkowo spekuluje się, że Brytyjczycy biorą pod uwagę sprzedaż firmy inżynieryjnej Williams Advanced Engineering (czytaj więcej o tym TUTAJ). To zapewni kilka, kilkadziesiąt milionów funtów. Wszystko zależy od tego, jak duży pakiet akcji trafi na rynek.

Dane finansowe za pierwsze półrocze zdają się też potwierdzać, że dla Roberta Kubicy nie ma przyszłości w Williamsie. Zespół nie tyle chce, co musi zakontraktować Nicholasa Latifiego. Nie trzeba długo zastanawiać się nad tym, że w obecnej sytuacji lepsze jest 30 mln euro od Kanadyjczyka niż 10 mln euro od Polaka i PKN Orlen. Umiejętności mogą zejść na dalszy plan.

Zwłaszcza że Williams w sezonie 2020 nadal w swoich szeregach będzie mieć George'a Russella, na którym będzie skupiona uwaga całego zespołu. Drugi kierowca będzie, bo być musi i będzie tłem dla Russella. Nieprzypadkowo Claire Williams zwleka z decyzją w tej materii. To taktyka, którą już widzieliśmy w dwóch ostatnich sezonach. Pozwoliła ona wynegocjować większe pieniądze od Siergieja Sirotkina czy też zakontraktować Roberta Kubicę, gdy upadły inne opcje, które nie gwarantowały wsparcia sponsorskiego.

Russellem już teraz zachwyca się cała motorsportowa Wielka Brytania. Nawet jak w przyszłym roku znów będzie zamykać stawkę F1, a będzie lepszy od Latifiego (a będzie), to nie wpłynie to negatywnie na jego reputację i przyszłość w F1. Po prostu w roku 2021 przejmie go Mercedes.

Zostaje jeszcze kwestia kierowcy rezerwowego. W roku 2018 był nim Kubica, za co dorzucił do budżetu Williamsa ok. 7 mln euro od Grupy Lotos. Teraz tę funkcję pełni Latifi, za co miał zapłacić aż 10 mln euro. I pewnie w roku 2020 znów trzecim kierowcą będzie ktoś mający zaplecze sponsorskie.

Mój typ? Nikita Mazepin. Jego ojciec robi wszystko, by Rosjanin dostał się do F1 i wyda na to każde euro. Nieprzypadkowo też nawiązano kontakty pomiędzy stronami w kwietniu tego roku. Wtedy Claire Williams dementowała plotki jakoby rozmawiała z Dmitrijem Mazepinem, ale szybko niemiecki "Auto Motor und Sport" i włoski "Motorsport" zarzuciły jej kłamstwo i twierdziły, że mają mocne dowody na to, że negocjacje ws. inwestycji rosyjskiego miliardera w zespół miały miejsce.

Czytaj także: Cień nadziei dla Kubicy w Haasie

W ten sposób Williams może funkcjonować tu i teraz, ale nie zbuduje podstaw pod przyszłe sukcesy w F1. Finanse ekipy co chwilę ratuje się za pośrednictwem działań doraźnych. W roku 2017 firma otrzymała 10 mln euro rekompensaty od Mercedesa za wykupienie kontraktu Valtteriego Bottasa, w zeszłym roku sprzedała atrakcyjną działkę w pobliżu fabryki w Grove. Tyle że w końcu takie metody przestaną działać, a wtedy brzydka prawda wyjdzie na jaw.

Williams zaczyna przypominać Titanica. Piękny statek miał nigdy nie utonąć, a jednak przegrał z górą lodową. O tak zasłużonym zespole F1 też wielu ekspertów mówi, że nie może upaść. Tyle że wszystko wokół wskazuje na to, że Williams nabiera wody. I chyba nawet lepiej, by Robert Kubica nie był orkiestrą na tym okręcie i nie grał do końca.

Łukasz Kuczera

Źródło artykułu: