Znamy już większość składu BMW na nowy sezon DTM. Liderem zespołu z Monachium powinien być Marco Wittmann, który minioną kampanię zakończył na trzeciej pozycji i musiał uznać jedynie wyższość kierowców Audi. Wcześniej dwukrotnie w barwach bawarskiej marki zostawał mistrzem DTM.
- Dzięki odpowiedniej prędkości i niesamowitej konsekwencji jest naszym najlepszym zawodnikiem w każdym kolejnym sezonie. Prawie zawsze wykorzystuje szanse jakie dostaje - powiedział o Wittmannie Jens Marquardt, szef BMW Motorsport (czytaj więcej o tym TUTAJ).
Czytaj także: Robert Kubica o cierpieniach Williamsa
Polscy kibice powinni zatem ostrzyć sobie zęby na pojedynki Roberta Kubicy z Marco Wittmannem. Polak ma dołączyć do stajni z Monachium na początku przyszłego roku, gdy wygaśnie jego kontrakt z Williamsem. Jego talent oraz wcześniejsze osiągnięcia predysponują go do tego, by rzucić wyzwanie Wittmannowi i być liderem BMW.
ZOBACZ WIDEO: F1. Daniel Obajtek zachwycony ze współpracy z Kubicą. "Sama sprzedaż detaliczna wzrosła o 400 milionów złotych!"
Przedsmak tej rywalizacji mieliśmy już niedawno w testach DTM w hiszpańskim Jerez. W nich lepszy był Kubica, ale obu kierowców dzieliło ledwie 0,052 s. Do tego 30-latek z Furth nie pojawił się na torze ostatniego dnia jazd, gdy asfalt był w najlepszym stanie. Można zaryzykować tezę, że z łatwością rozprawiłby się z czasem Kubicy. I nie byłoby to nic dziwnego. W końcu Wittmann od lat startuje w DTM, a Polak dopiero zapoznaje się z tą serią.
Przypadek Wittmanna jest o tyle ciekawy, że przed laty świadomie odrzucił on szansę rywalizacji w Formule 1. Podczas gdy chociażby Paul di Resta po tytule mistrzowskim w DTM podjął się wyzwania w królowej motorsportu, Niemiec pozostał wierny BMW. Di Reszta przepadł w F1 bardzo szybko i nigdy nie przekroczył pewnego poziomu, punktując od czasu do czasu w barwach Force India. W tym czasie Wittmann błyszczał w DTM.
- Formuła 1 nie jest tematem dla mnie. Absolutnie. Czuję się komfortowo w BMW i DTM - mówił w roku 2014 "Speedweekowi", chwilę po tym jak wywalczył swój pierwszy tytuł mistrzowski.
Niemiec uznał wtedy, że lepiej odnosić triumfy w DTM, niż zamykać tyły w stawce F1 w mało konkurencyjnym zespole. Bo takie składały mu oferty. Do tego wymagały od niego posiadania wsparcia sponsorskiego.
- Gdy widzisz tych wszystkich młodych kierowców z walizką pieniędzy u drzwi, to taki sport przestaje być atrakcyjny z punktu widzenia kierowcy, który chce się ścigać - twierdził Wittmann.
Być może, gdyby Wittmann w roku 2014 zaryzykował i przeniósł się do F1, właśnie byłby jedną z gwiazd tej serii. Musiałby mieć jednak sporo szczęścia. Równie dobrze mógł jednak przepaść, tak jak wielu innych kierowców, którzy trafiali do tego sportu w nieodpowiedniej chwili. Do tego w niewłaściwym zespole.
- Gdy masz kontrakt z taką marką jak BMW, to zaczynasz się zastanawiać, czy poświęcanie tego wszystkiego ma sens? Zwłaszcza w sytuacji, gdy wymaga się od ciebie, że to ty masz przynieść pieniądze do zespołu? - ocenił Timo Glock, były kierowca F1, a obecnie zespołowy kolega Wittmanna z BMW.
Glock na pewnym etapie swojej kariery pojawił się w F1. Był nawet kierowcą fabrycznym Toyoty, ale Japończycy nie należeli do potęg i szybko się wycofali z rywalizacji. Później trafiał jeszcze do mało konkurencyjnych ekip jak Virgin Racing czy Marussia.
- O F1 możesz myśleć tylko wtedy, gdy masz nieograniczony dostęp do gotówki. Wtedy jest nadzieja, że wybierze cię czołowy zespół. Ewentualnie ktoś może w ciebie uwierzyć i zapłaci za ciebie, a później musisz mu to oddać z procentem. Jednak nie masz żadnej gwarancji. Wydajesz 5-10 mln euro i dostajesz sezon jazdy. Bo już po roku możesz być zastąpiony kimś, kto przyniesie więcej pieniędzy - stwierdził Glock.
Czytaj także: Robert Kubica otrzymał nietypowy prezent z okazji świąt
Coś na ten temat może powiedzieć Robert Kubica, który po ledwie roku w Williamsie został zastąpiony Nicholasem Latifim. Kanadyjczyk, należący do jednej z najbogatszych rodzin w kraju, miał kilkukrotnie przelicytować ofertę, jaką w roku 2018 brytyjskiej ekipie złożył powiązany z Kubicą Orlen.