Najlepszy sezon w swojej karierze w Formule 1, bo za kierownicą Renault udało się Robertowi Kubicy kilkukrotnie pojawić na podium w roku 2010, choć samochód teoretycznie nie powinien był na to dawać większych szans. Do tego w kieszeni wieloletni kontrakt z Ferrari począwszy od sezonu 2012, a także najlepszy czas zimowych testów F1 w Walencji.
Tak wyglądało życie Roberta Kubicy przed 6 lutego 2011 roku. Polak był coraz bliżej wymarzonego celu, jakim był tytuł mistrza świata F1. Krakowianin konsekwentnie budował swoją pozycję w tym świecie, choć przecież pochodził z kraju, który dla Formuły 1 był białą plamą.
Czytaj także: Caterham w centrum afery korupcyjnej
I niestety, wydarzył się rajd Ronde di Andorra. Niezbyt prestiżowy, lokalny. I co najważniejsze, niezbyt dobrze zabezpieczony. Kubica przekonał się o tym na własnej skórze, gdy rozbił się o uszkodzoną, metalową barierkę. Trasa przed rajdem nie została bowiem dokładnie sprawdzona. Barierka przeszyła wnętrze Skody Fabii R2000, mocno raniąc Polaka.
ZOBACZ WIDEO F1. Czy w Formule 1 pojawią się nowi Polacy? "Mamy talenty. Wszystko zależy od finansów"
Po co te rajdy?
- Zapłaciłem wysoką cenę za chęć bycia lepszym. Za to, że chciałem podnosić swoje umiejętności - powiedział o powodach, dla których postanowił łączyć starty w F1 z rywalizacją w rajdach. Jako jeden z nielicznych kierowców w królowej motorsportu.
Poprzedni pracodawca Kubicy, BMW Sabuer, zabronił Polakowi takiej aktywności w kontrakcie. Sytuacja zmieniła się w roku 2010 wraz z przejściem do Renault. Francuzom tak mocno zależało na krakowianinie, że odpuścili ten zapis w umowie. Na to gotowi nie byli szefowie innych ekip, z którymi rozmawiał wtedy Kubica. Chociażby dobrze znany nam w tej chwili Williams.
- Rajdy nie były dla zabawy. Pomagały mi, w każdym momencie uczyły mnie czegoś nowego, bo nie byłem zadowolony z moich umiejętności - tłumaczył po latach Kubica w podcaście "Beyond The Grid". Jazda w zupełnie innych warunkach miała uczynić z niego lepszego kierowcę. Polak mówił m.in. jak kilkukrotnie w deszczowych warunkach miał lepsze wyczucie pojazdu właśnie dzięki rajdom.
Zresztą rajdy przeplatały się w życiu Kubicy od początku kariery. Zanim jeszcze trafił do F1, w Polsce można go było okazjonalnie spotkać chociażby na trasie Rajdu Barbórka.
- Ciągle myślę, że w 2010 roku zdobyłem więcej punktów w pewnych sytuacjach niż zdobyłbym bez rajdów. Wiele razy zostawałem na slickach na torze i dzięki temu zyskiwałem pozycje. To jest coś, czego się nie widzi. Tylko ja potrafię to ocenić - wyjaśnił Kubica w 2018 roku.
Walka o życie
6 lutego 2011 roku po pierwszych doniesieniach z Włoch świat motorsportu na chwilę się zatrzymał. Wieści były bowiem fatalne. Kubica stracił sporo krwi, informowano nawet nie tyle o możliwej amputacji ręki kierowcy, co walczono o uratowanie jego życia. Samo wyjęcie z rozbitego wraku rajdówki zajęło sporo czasu.
Pilotem Kubicy w Ronde di Andorra był Jakub Gerber. On wyszedł z wypadku bez najmniejszego uszczerbku na zdrowiu. Barierka wbiła się bowiem w samochód po stronie Kubicy. To właśnie Gerber organizował pomoc. Sam nie był jednak w stanie nic zrobić, nie mógł chociażby wyjąć przyjaciela z rozbitego samochodu. Musiał czekać i liczyć na cud.
Kubica trafił do szpitala w Pietra Ligure, gdzie szybko pojawiły się osobowości ze świata F1 - Stefano Domenicali (ówczesny szef Ferrari) oraz Fernando Alonso, z którym Polak wówczas żył w serdecznych relacjach. Ich miny mówiły wszystko. Z Kubicą nie było najlepiej, znajdował się na pograniczu życia i śmierci.
Podczas gdy Domenicali i Alonso nerwowo spacerowali po korytarzu włoskiej placówki, Polak na stole operacyjnym walczył o życie. Operacji podjął się dr Mario Igor Rossello. Jeden z lepszych chirurgów, który akurat był w okolicy i mógł szybko dotrzeć do szpitala. To za jego sprawą udało się uratować rękę kierowcy. Nie amputowano jej, choć stan kończyny był fatalny.
Kubica długo unikał pokazywania światu swojej prawej ręki. Przełamał się dopiero w roku 2017, gdy po latach znów pojawił się w padoku F1. Wystarczy rzut oka, by zobaczyć jak wiele przeszedł krakowianin. Do teraz nie odzyskał on pełnej sprawności. Prawą ręką nie jest w stanie chociażby zawiązać butów, wiele czynności nauczył się robić lewą ręką. To cud, że był w stanie się dostosować i znów prowadzić samochód F1. Chociaż wymagało to pewnych modyfikacji w maszynie - chociażby poszerzenia kokpitu i przeniesienia części przycisków na kierownicy na lewą stronę.
Nie oszukał przeznaczenia
Kubica na początku 2011 roku wiedział, że za kilka miesięcy przeniesie się z Renault do Ferrari, że Włosi w kontrakcie wpisali mu klauzulę zabraniającą uprawiania sportów ekstremalnych. Dlatego występ w Ronde di Andorra miał być tym pożegnalnym.
- To miał być mój ostatni rajd. Okoliczności były dziwne. Zaoferowano mi występ, bo zespół obsługujący moją rajdówkę czuł się winny za usterki, jakie mieliśmy we wcześniejszych imprezach. Podczas testów F1 w Walencji obudziłem się i stwierdziłem, że nie chcę w nim brać udziału. Przekazałem to przez telefon, a oni byli podekscytowani. Twierdzili, że wszystko jest już zorganizowane. Dlatego nie chciałem im odmawiać - wyjaśnił Kubica w podcaście.
Jak na ironię, wypadek w rajdzie sprawił, że Kubica na pewien moment... zaczął żyć rajdami. To w nich odnalazł się w pierwszych miesiącach po wypadku. Gdy już przeszedł szereg operacji i długą rehabilitację, pojawił się w Rajdowych Mistrzostwach Świata (WRC). Zdobył nawet tytuł mistrza świata WRC2.
- Rajdy są złożonym sportem. Kiedy przystępujesz do nich po raz pierwszy, chcesz osiągać swoje cele i poprawiać tempo. Jednak w rajdach promowane jest doświadczenie, a ja nie mam żadnego. Dlatego ważne jest przejechanie jak największej liczby kilometrów - mówił w "Motorsport Magazine" po wywalczeniu mistrzostwa świata.
Starty w rajdach po wypadku były możliwe, bo w kokpicie rajdówki jest znacznie więcej miejsca, co przy ograniczonej ruchomości Polaka miało kluczowe znaczenie. Kubica wykluczał też możliwość powrotu na tor, bo nie był na to gotowy. Chociaż testował maszynę DTM i kręcił rekordowe czasy za kierownicą Mercedesa, to jego głowa odrzucała taką możliwość. Tory przypominały mu bowiem to, co stracił wskutek wydarzeń z 6 lutego 2011 roku.
- Niestety, w motorsporcie wypadki mogą się zdarzyć. Nie chcę, aby komuś przytrafiło się to, co mi w Ronde di Andorra. Jednak widziałem też gorsze zdarzenia. Moja pasja do sportów motorowych mi pomogła w pierwszych latach po wypadku. Pracuję nad poprawą swojej kondycji fizycznej. Nadal chciałbym być w F1, ale gdyby mi ktoś powiedział w 2011 roku, że przyjdzie dzień, gdy będę rywalizować w WRC, to nie uwierzyłbym - mówił Kubica w roku 2013.
I pewnie wielu nie uwierzyłoby też, że Kubica w roku 2019 wróci do regularnego ścigania w F1. Wielu postawiło już bowiem krzyżyk na polskim kierowcy. Ten po raz kolejny wykazał się jednak ogromną determinacją i dopiął swego. Przez rok był reprezentantem Williamsa. Zdobył dla tego zespołu jedyny punkt w sezonie 2019. I nawet jeśli wyniki nie były takie jak przed laty, co w dużej mierze wynikało z fatalnej formy Brytyjczyków, mógł po padoku chodzić z wysoko podniesioną głową.
Czytaj także: Federacja sugeruje odwołanie GP Chin
- Nie mam pojęcia czy jeszcze wrócę do F1. Nigdy nie wiadomo, co przyniesie życie. W roku 2011 miałem wszystko pod kontrolą, miałem trzyletni kontrakt w Formule 1, wydawało się, że jestem ustawiony, że jestem w doskonałym miejscu i... Wylądowałem w szpitalu, prawie straciłem życie, miałem uszkodzoną połowę ciała - powiedział Kubica na zakończenie sezonu 2019 w Abu Zabi.
W kolejną kampanię wchodzi jako rezerwowy kierowca Alfy Romeo. Niektórzy nie dają mu szans na ponowne ściganie w F1. Zupełnie tak jak przed laty.