F1. Alfa Romeo odczuje skutki afery z silnikiem Ferrari. To może mieć wpływ na wyniki zespołu

WP SportoweFakty / Katarzyna Łapczyńska / Na zdjęciu: Robert Kubica
WP SportoweFakty / Katarzyna Łapczyńska / Na zdjęciu: Robert Kubica

Polscy kibice powinni z uwagą czekać na kolejne informacje dotyczące afery związanej z silnikiem Ferrari w F1. Wiele wskazuje na to, że odbije się ona negatywnie również na wynikach Alfy Romeo, w której rezerwowym jest Robert Kubica.

W tym artykule dowiesz się o:

Ferrari najprawdopodobniej łamało przepisy Formuły 1 w zakresie budowy silników, co przyznała sama FIA (czytaj więcej o tym TUTAJ). Problem polega na tym, że federacja nie potrafi udowodnić winy Włochom, choć inni sugerują, że po prostu nie chce tego zrobić.

Siedem zespołów F1 napisało list, w którym straszy federację podjęciem kroków prawnych, jeśli nie ujawni ona, co tak naprawdę znajdowało się w silniku Ferrari. Dokumentu nie podpisały jedynie ekipy, które same korzystają z jednostek napędowych z Włoch - Alfa Romeo oraz Haas.

To właśnie te dwa zespoły mogą być jednymi z przegranych całej afery, choć większość nie zwraca na to uwagi. Nawet jeśli federacja nie była w stanie udowodnić Ferrari łamania przepisów, to wymusiła na Włochach rezygnację z kontrowersyjnych patentów w roku 2020. W zimowych testach F1 w Barcelonie gołym okiem było widać, że silnik z Maranello nie jest już tak konkurencyjny i nie niszczy rywali na prostych.

ZOBACZ WIDEO: Kubica za Raikkonena? Szef Alfy Romeo nie rozmawiał jeszcze z Finem o nowym kontrakcie

Dla Ferrari słabsza jednostka może oznaczać degradację do roli trzeciej siły F1 w roku 2020, tuż za Mercedesa i Red Bull Racing. Dla Alfy Romeo i Haasa konsekwencje mogą być poważniejsze, bo w środku stawki panuje ogromny ścisk. Już w zeszłym roku zespoły ze Szwajcarii i USA zakończyły rywalizację na ósmym i dziewiątym miejscu.

Jeśli teraz zabierzemy im kilkanaście koni mechanicznych, to z ambitnych planów poprawy rezultatów może niewiele wyjść. I to niezależnie od tego jak dobrą robotę wykonają inżynierowie w Hinwil i Robert Kubica w symulatorze. Wydajny silnik to połowa sukcesu w F1. Dlatego szefowie Renault, Alpha Tauri czy McLarena mogą się cieszyć, bo najprawdopodobniej wiedzą, że u progu nowego sezonu Alfa Romeo i Haas są o malutki kroczek z tyłu.

Robert Kubica w Barcelonie był w stanie podczas jednej z sesji wykręcić najlepszy czas dnia, a Kimi Raikkonen zakończył jazdy z najwyższą prędkością maksymalną (334,5 km/h). Wiemy, że w tej sytuacji obaj kierowcy Alfy Romeo korzystali z trybów kwalifikacyjnych i maksymalnej mocy. Nie wiemy tylko, czy rywale w Barcelonie odpalili swoje maszyny na 100 proc. i co mają jeszcze w zanadrzu. Do tego same dane prędkości maksymalnej mogą być mylące, bo atutem silników Ferrari w roku 2019 było to, że bardzo szybko przyspieszały. Teraz zostały one ewidentnie tego pozbawione.

W tej chwili w padoku F1 sporo mówi się o tym, że sygnatariusze listu do FIA chcą wykluczenia Ferrari z wyników sezonu 2019. To byłoby równoznaczne z tym, że niemal wszystkie ekipy, z wyjątkiem Mercedesa, poprawiłyby swoją pozycję w klasyfikacji konstruktorów. To z kolei przełożyłoby się na finanse.

Gdyby Ferrari zdegradowano na ostatnie miejsce w F1, zyskać na tym mogłaby Alfa Romeo, bo różnica w premii finansowej za ósmą i siódmą lokatę, to ok. 5 mln dolarów.

Pytanie, czy w całej dyskusji ktoś nie wpadnie na pomysł, by dyskwalifikację objąć również Alfę Romeo i Haasa, skoro korzystały one z nieregulaminowych jednostek. Zależeć na tym mogłoby głównie Williamsowi, bo to on jako jedyny przegrał z tymi ekipami.

Jedno jest pewne. Sprawa kontroli silnika Ferrari i nieregulaminowej jednostki nie zostanie wyjaśniona przed inauguracją nowego sezonu F1, jaką zaplanowano na 15 marca w Australii. Jednak w Melbourne zobaczymy jej pierwsze efekty. Zwłaszcza w punkcie pomiaru prędkości maksymalnej.

Czytaj także:
Testy DTM bez publiczności
Robert Kubica przedstawił nowe logo

Źródło artykułu: