Wirtualne mistrzostwa F1 okazały się klapą. Bardziej przypominają Mario Kart niż prawdziwą symulację

Materiały prasowe / Michele Borzoni / Na zdjęciu: Robert Kubica w swoim domu z Alessandro Petacchim
Materiały prasowe / Michele Borzoni / Na zdjęciu: Robert Kubica w swoim domu z Alessandro Petacchim

Pandemia koronawirusa sprawiła, że Formuła 1 musiała w inny sposób zająć kibiców. Jako że rozgrywanie normalnych wyścigów nie jest możliwe, rywalizacja przeniosła się do wirtualnego świata. Pomysł był dobry, gorzej z jego realizacją.

W tym artykule dowiesz się o:

- Obecna sytuacja to szansa do rozwoju dyscypliny, eksperymentowania i próbowania nowych rzeczy - mówił jeszcze w połowie marca Chase Carey, szef Formuły 1, gdy koronawirus zmuszał królową motorsportu do odwołania pierwszych w tym roku wyścigów.

W ten sposób F1 stworzyła wirtualne mistrzostwa, które mogą transmitować wybrane stacje telewizyjne. Kierowcy i zaproszeni celebryci mogą zabijać nudę korzystając z gry F1 2019. - Musimy próbować na różne sposoby zwiększać wartość naszego biznesu, wykazując się przed partnerami i sponsorami - twierdził Carey.

Gry sposobem na koronawirusa

Tyle że to kierowcy jako pierwsi wzięli sprawy w swoje ręce. Gdy tylko wrócili z odwołanego Grand Prix Australii, sami zorganizowali wirtualne ściganie. W jednym z wyścigów Jakub Brzeziński, członek esportowej ekipy Williamsa, był nawet lepszy od Maxa Verstappena.

ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Sportowcy bez planu na najbliższe dni. "Pełen trening nie ma sensu"

Dopiero później narodziła się idea wirtualnej serii pod patronatem F1. Moment był idealny, bo w czasie, gdy rozgrywane miało być Grand Prix Bahrajnu, kierowcy ścigali się na torze Sakhir. Tyle że na ekranach swoich komputerów.

Szybko stało się jednak jasne, że to bardziej zabawa niż poważna rywalizacja. Trudno nawet mówić o szkoleniu swoich umiejętności w momencie, gdy zamknięte są fabryki i kierowcy nie mają dostępów do zaawansowanych symulatorów. Powód? F1 postawiła na swoją oficjalną grę, za którą stoi Codemasters. Nie jest ona zbyt wyszukana i nie oddaje wyścigowych realiów, bo jest przygotowana bardziej z myślą o przeciętnym Kowalskim.

- Trudno ją traktować poważnie. Kuleje model jazdy, któremu bliżej do gier mobilnych niż zaawansowanych symulatorów. Fizyka opon czy zawieszenia jest potraktowana ulgowo, stawiając na przystępność pod początkującego gracza, jednocześnie niewiele oferując profesjonalistom - powiedział nam Rafał Ranuszkiewicz, założyciel portalu SimRace.pl, który zrzesza fanów ścigania w sieci.

Najlepszym potwierdzeniem słów Ranuszkiewicza może być fakt, że gdy Lando Norris ścigał się z jednym z kierowców... zawiesiła mu się gra. - Błędy techniczne, niestabilność trybu online to duża bolączka serii gier od Codemasters. O ile w lokalnie rozgrywanych zawodach ligowych powodują tylko zgrzyt zębów, o tyle w grze o stawkę i próbie komercyjnego wykorzystania odbierają jakąkolwiek powagę wirtualnych zawodów - dodał Ranuszkiewicz.

Kierowcy F1 omijają wirtualne ściganie

Jak zauważa Ranuszkiewicz, kierowcy niezbyt chętnie garną do wirtualnego ścigania w mistrzostwach zorganizowanych przez F1. Wybór gry F1 2019 kwestionował chociażby Max Verstappen. W wirtualnym Grand Prix Bahrajnu z obecnej stawki F1 ścigali się jedynie Lando Norris i Nicholas Latifi.

Nieco lepiej ma być przy okazji kolejnego wyścigu. Do stawki dołączyli bowiem Antonio Giovinazzi, Charles Leclerc, George Russell i Alexander Albon. Tyle że 5 kwietnia Formuła 1 powinna była ścigać się w Wietnamie. To nowy tor, dopiero od tego roku obecny w kalendarzu. Jako że w zeszłorocznej edycji gry go nie ma, to kierowcy w niedzielny wieczór wyjadą na wirtualny tor... w Australii.

- Swoistym kuriozum jest, że w kierowcy jeżdżący w prawdziwej F1 bez wspomagania ABS czy kontroli trakcji, w grze muszą posiłkować się sztucznie generowanymi asystami, tylko po to żeby pewnie przejechać okrążenie toru. To dobitnie świadczy o tym jak nierealistyczną jest seria gier F1 - stwierdził Ranuszkiewicz.

Lepsze to niż nic?

Problem polega na tym, że wirtualne ściganie pozostanie z nami co najmniej do końca czerwca, jeśli nie dłużej. Nie zanosi się bowiem na to, aby świat szybko opanował koronawirusa. Wszystko można jednak zorganizować znacznie lepiej, co Formule 1 pokazały amerykańskie NASCAR czy IndyCar.

Amerykanie również postanowili organizować mistrzostwa wirtualne, ale zdołali zaprosić do nich wszystkich kierowców. Co więcej, wyścig poprzedzany jest hymnem państwowym, po jego zakończeniu mamy do czynienia z czymś w rodzaju konferencji prasowej z udziałem zwycięzców. O takich detalach F1 w ogóle nie pomyślała.

- Na F1 mści się niepoważne podejście do kwestii gier symulacyjnych, bowiem kiedy inne serie jak GT World Challenge czy NASCAR będą organizowały efektowne zawody w sieci, F1 zostanie w kategorii wydarzeń zabawowych, rozgrywanych z przymrużeniem oka - zauważył Ranuszkiewicz, dla którego obecne wyścigi bardziej przypominają serię Mario Kart niż prawdziwą symulację F1.

Czytaj także:
Gęstnieje atmosfera wokół Formuły 1
DTM. Kubica ostrzeżony przez rywali

Komentarze (2)
avatar
Andrzej Słowiński
6.04.2020
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Szanowny Panie Redaktorze opisuje Pan nowe zjawisko ale pyta Pan pana R. o jego opinię na temat simracingu. W motosporcie niestety influensera się nie spotka, albo ktoś wygrywa zawody Formuły F Czytaj całość
avatar
yes
6.04.2020
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Artykuł z rodzaju krytycznych, a na zdjęciu Kubica.