Łukasz Kuczera: Sezon 2020 może się w ogóle nie wydarzyć. Armageddon w Formule 1 (komentarz)

Materiały prasowe / Pirelli Media / Na zdjęciu: wyścig F1 na Monzy
Materiały prasowe / Pirelli Media / Na zdjęciu: wyścig F1 na Monzy

Dwa wyścigi w jeden weekend, zawody bez udziału fanów, przeciągnięcie rywalizacji na styczeń i luty 2021 roku - to tylko niektóre pomysły na ratowanie sezonu w F1. Tymczasem rosną obawy, że ten sezon w ogóle nie ruszy. Będzie to oznaczać katastrofę.

W tym artykule dowiesz się o:

Aż trudno uwierzyć w to, że jeszcze miesiąc temu o tym czasie szykowaliśmy się do Grand Prix Australii, a Formuła 1 była pewna tego, że wyścig w Melbourne odbędzie się zgodnie z planem. Nie odbył. W ciągu miesiąca pandemia wywróciła świat do góry nogami i nawet po jej zakończeniu nic nie będzie takie same.

Chociaż od tamtych wydarzeń minął tylko miesiąc, to usłyszeliśmy już dziesiątki propozycji na temat tego, jak Formuła 1 powinna uratować rozgrywki. Dwa wyścigi w ciągu jednego weekendu? Kontynuowanie sezonu 2020 w przyszłym roku? Rundy bez udziału publiczności? I ostatnia propozycja, wzorem piłkarskiej Ligi Mistrzów, wyścigi rozgrywane w środku tygodnia?

Każda kolejna propozycja wydaje się bardziej abstrakcyjna, ale też nie ma się co dziwić, że nikt nie zna złotego środka. Nigdy wcześniej Formuła 1 nie znalazła się w takim położeniu. Nawet gdy przed dekadą szalał kryzys finansowy, to mogła chociaż organizować wyścigi. Ewentualnie gdzieś tam z tyłu głowy Berniemu Ecclestone'owi kołatała myśl, że jedna czy druga ekipa zakończy działalność.

ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Piotr Małachowski był w Wuhan przed wybuchem epidemii! Opowiedział o swoich przeżyciach

Teraz jest dużo gorzej. W świecie motorsportu są tacy, którzy twierdzą, że rozegranie sezonu 2020 w ogóle nie będzie możliwe. Sam powoli zaczynam oswajać się z tą myślą. Wygaszanie epidemii to jeszcze kwestia tygodni, później powrót do normalności również zajmie nieco czasu. Nie od razu zostaną otwarte granice, nie od razu przywrócone zostaną loty międzynarodowe, a przecież F1 to sport międzynarodowy, w którym mieszają się różne nacje. Dodatkowo, jesienią choroba znów może zaatakować, bo nie mamy na nią szczepionki.

Formuła 1 to nie są igrzyska olimpijskie czy mistrzostwa Europy w piłce nożnej, które po prostu można było przełożyć na kolejny rok. To cyrk rozgrywany cyklicznie. Jeśli cały sezon 2020 trzeba będzie anulować, a sugeruje to chociażby Bernie Ecclestone, na naszych oczach rozegra się dramat.

Zgodzę się też z Robertem Kubicą, że trudno sobie wyobrazić wyścigi F1 bez publiczności, skoro organizatorzy wyścigów zarabiają tylko na kibicach. Jaki będą oni mieć cel w robieniu imprez, skoro poniosą przy tym straty? Rozwiązaniem byłaby pomoc ze strony Formuły 1, która musiałaby głęboko sięgnąć do kieszeni. Tyle że F1 nie ma budżetu z gumy. Może być jednak postawiona pod ścianą, bo brak wyścigów oznacza dla niej konieczność renegocjacji kontraktów sponsorskich i telewizyjnych. To będą straty liczone w milionach.

Z powodu braku wyścigów nie zarabiają też zespoły, które zatrudniają setki pracowników. W tej chwili co najmniej cztery ekipy są zagrożone bankructwem. W nich sytuacja będzie się robić coraz bardziej gorąca z dnia na dzień. Przy stawce F1 liczącej dziesięć ekip, utrata choćby dwóch będzie ogromym ciosem dla królowej motorsportu. Bo nagle będziemy świadkami dość kadłubowej Formuły 1, w której ograniczy się poziom konkurencyjności.

Koronawirus już sprawił, że McLaren, Williams i Racing Point częściowo ograniczyły zatrudnienie, korzystając z programów ratunkowych wprowadzonych w Wielkiej Brytanii. To rozwiązanie na krótką metę. Na dłuższą - szeregowi mechanicy i inżynierowie muszą się martwić o swoją pracę. Skoro ekipy naciskają na drastyczne cięcia kosztów, na obniżenie limitu wydatków z 175 mln dolarów do 100 mln dolarów, to będą zwalniać. Setki ludzi.

W uratowaniu miejsc pracy personelu nie pomogą nawet decyzje gwiazd, które mogą zrzec się części wynagrodzenia. Pytanie, co zrobią kierowcy, gdy sezon 2020 w ogóle nie ruszy. Czy dobrodusznie zrzekną się całej pensji za ten rok? Czy Lewisa Hamiltona, Sebastiana Vettela czy Maxa Verstappena będzie stać na to, by nie wziąć od swoich ekip ani centa, by w zamian uratować choć trochę miejsc pracy?

Inna kwestia, że większości z nich kontrakty kończą się po sezonie 2020. Jaką decyzję podjąć, co do przyszłości kierowców, gdy kampania w ogóle się nie odbędzie? W jaki sposób Ferrari ma dokonać oceny Sebastiana Vettela? Jak Robert Kubica ma zaplusować w Alfie Romeo, skoro ze względu na zamknięte fabryki nie może nawet pracować w symulatorze? Skąd zespół z Hinwil ma mieć pewność, że Antonio Giovinazzi zasługuje na miejsce w F1, że poprawił swoją formę względem ubiegłego roku? Ma wróżyć z fusów?

Już sam Kubica zauważył w TVP Sport, że przy braku rywalizacji w sezonie 2020, nie da się automatycznie przedłużyć wszystkich kontraktów na rok 2021. Każdy zespół będzie próbował rozwiązać problem na swój sposób. Zwłaszcza że upadek niektórych ekip może sprawić, że na rynku pojawią się nowe opcje. Część teamów może też szukać kierowców z pakietem sponsorskim, bo tylko tak przetrwają czasy kryzysu.

Łukasz Kuczera

Czytaj także:
Kubica o tym, jak ludzie zbagatelizowali koronawirusa
Powstał plan, w jaki sposób wznowić sezon F1

Źródło artykułu: