Zapewne Claire Williams powie, że wynegocjowane umowy kredytowe zostały podpisane na najlepszych możliwych warunkach i zespołowi nic nie grozi. Warto jednak zauważyć, że jej team nie zdradza wysokości pożyczek. Ta musi być jednak spora, skoro zabezpieczeniem kredytu są główna siedziba, fabryka oraz niemal wszystkie samochody wyprodukowane w przeszłości przez Williamsa.
Gdyby to była pożyczka warta kilka milionów funtów, zapewne wystarczyłoby zabezpieczyć umowę kredytową jednym gruntem albo małą kolekcją samochodów. Tymczasem Williams położył na szali całe swoje dziedzictwo i historię. Jeśli po drodze wydarzy się coś nie tak, wszystkie historyczne pojazdy i zdobyte puchary staną się własnością Michaela Latifiego.
Fakty są takie, że Williams się zadłużył, bo musiał. To nie jest przypadek, że już zimą pozbył się swojej firmy inżynieryjnej Williams Advanceed Engineering. Przed nią są znacznie lepsze perspektywy niż przed ekipą F1, ale gotówka była potrzebna tu i teraz. Dlatego nie było sentymentów.
ZOBACZ WIDEO: Kubica za Raikkonena? Szef Alfy Romeo nie rozmawiał jeszcze z Finem o nowym kontrakcie
Ogromny kredyt stał się koniecznością w sytuacji, gdy Formuła 1 wskutek pandemii koronawirusa odwołuje kolejne wyścigi, a ekipy nie zarabiają. Sponsorzy wstrzymali przelewy, skoro warunki umów nie są realizowane. Kryzys uderzy też w samą F1, przez co nagrody finansowe wypłacane zespołom będą znacznie mniejsze niż oczekiwano. Dla firmy ledwo wiążącej koniec z końcem to niemal jak gwóźdź do trumny.
Zaciągnięcie ogromnych kredytów i zabezpieczenie je całym swoim dziedzictwem to tylko kolejny krok ku temu, by na naszych oczach przestała istnieć tak legendarna marka jak Williams. Przynajmniej w obecnym kształcie. Jesteśmy coraz bliżej sytuacji, w której Williams będzie już tylko starym szyldem, ale nie będzie należeć do rodziny Franka Williamsa.
Michael Latifi zainwestował w ekipę, bo jego majątek jest liczony w miliardach funtów. Utraty milionów na koncie zapewne nawet nie zauważył. W roku 2018, jak gdyby nigdy nic, Kanadyjczyk zapłacił ponad 200 mln funtów za 10 proc. akcji McLarena, bo uznał to za okazję biznesową. Zrobił to, bo taki miał kaprys. Nawet nie próbował tam umieścić swojego syna w roli kierowcy rezerwowego czy też etatowego, co może się wydawać dziwne w obecnych realiach F1.
W przypadku Williamsa jest nieco inaczej. Latifi dał grube miliony zespołowi, bo ma w tym interes. Chodzi przecież o to, by jego syn startował konkurencyjnym samochodem. Skoro wydało się na rozwój Nicholasa już kilkadziesiąt milionów funtów, to nie po to, by zamykał on stawkę F1. To też pokazuje, że Kanadyjczyk zamierza pozostać w brytyjskiej stajni przez kilka kolejnych lat.
Dlatego też kanadyjski miliarder nawet nie będzie ganiał Claire Williams w sytuacji, gdyby zespół nie spłacał pożyczek. Nie przejmie legendarnej ekipy tu i teraz, chociaż… Czy Latifi de facto nie jest już właścicielem firmy z Grove? Powiązane z nim firmy wpłaciły do tegorocznego budżetu ok. 35-40 mln euro, co było wynikało z podpisania kontraktu z jego synem. To niespełna 1/3 wszystkich wydatków zespołu w sezonie 2020. Teraz dochodzi do tego wielomilionowa pożyczka. Bez kanadyjskich pieniędzy Williams nie miałby prawa bytu w F1.
Williams może się cieszyć z chwilowego zastrzyku gotówki, bo zyskał środki na pensje pracowników, rozwijanie samochodu. Tyle że jest skazany na łaskę jednego biznesmena. Tak było już kilka lat temu, gdy z wielką pompą w zespół inwestował inny z kanadyjskich miliarderów - Lawrence Stroll. Gdy ten zobaczył realia panujące w Grove, szybko spakował zabawki i wraz z synem Lancem przeniósł się do Racing Point. Tej decyzji raczej nie żałuje. Oby z panem Latifim nie było podobnie.
A najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że Nicholas Latifi nie ma na swoim koncie żadnych poważniejszych sukcesów. W zeszłym roku nawet nie był w stanie zdobyć tytułu mistrzowskiego w Formule 2, choć startował w niej przez kilka lat i zdobył ogromne doświadczenie. Dla porównania, George Russell był w stanie wygrać mistrzostwo F2 już w debiucie i po ledwie roku przeniósł się do F1.
Czytaj także:
Przygoński: Wielu bagatelizowało problem koronawirusa
Renault też ogranicza zatrudnienie w F1