F1. Holendrzy nie zamierzają działać charytatywnie. "Nie wydamy na wyścig bez kibiców ani jednego centa"

Materiały prasowe / Red Bull / Na zdjęciu: tor w Zandvoort
Materiały prasowe / Red Bull / Na zdjęciu: tor w Zandvoort

Formuła 1 w Zandvoort miała być wielkim świętem. Holandia szykowała się na przyjęcie F1 po 35 latach przerwy. Holendrzy są gotowi zorganizować wyścigi w dobie pandemii koronawirusa, ale nie chcą za to płacić ani centa.

W tym artykule dowiesz się o:

Fenomen Maxa Verstappena, którego pokochały miliony Holendrów, doprowadził do tego, że tamtejsi sponsorzy zapragnęli sprowadzić Formułę 1 z powrotem do kraju. W ten sposób udało się zgromadzić budżet, by zapłacić za prawa do organizacji Grand Prix Holandii i wyremontować obiekt znajdujący się w nadmorskim kurorcie.

Formuła 1 miała gościć w Zandvoort na początku maja, a bilety na wyścig Holendrzy wykupili w ledwie kilka minut. Zawody jednak odwołano z powodu pandemii koronawirusa. Ze względu na COVID-19 do września w Holandii obowiązuje też zakaz organizacji imprez masowych, przez co działacze z Zandvoort mają ograniczone pole manewru.

- Możemy zrobić wyścig bez kibiców, ale nie wydamy na to ani jednego centa. Fakt, że nic nie zarobimy na imprezie, a zainwestujemy ogrom czasu i energii jest już wystarczającym aktem pomocy z naszej strony - powiedział "Motorsportowi" Jan Lammers, szef Grand Prix Holandii, a przed laty kierowca F1.

ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Czy zabraknie pieniędzy na polski sport? "Liczę na to, że budżet ministerstwa sportu będzie wyglądał tak samo"

- Mówiąc dosadnie: organizacja Grand Prix Holandii przy pustych trybunach nie powinna kosztować nas ani jednego euro. Jeśli F1 chce wyścig w Zandvoort, to proszę bardzo, ale niech pokryje wszelkie koszty. Mówimy o dość pokaźnej kwocie - dodał Lammers.

To pokazuje, dlaczego Formuła 1 ma tak spore problemy z ułożeniem kalendarza sezonu 2020 w dobie pandemii koronawirusa. Zwykle rejony w poszczególnych państwach są w stanie płacić rekordowe kwoty za prawa do organizacji F1. Opłaty wynoszą od 20 do 60 mln dolarów.

Tor i okoliczny region jest jednak w stanie zarobić na kibicach - nie tylko na biletach, ale zyskuje też branża hotelarska, restauratorska, itd. Brak fanów powoduje, że państwa nie mają żadnego interesu w tym, by gościć i pomagać F1 w trudnym okresie.

Sytuację starają się wykorzystać niektóre tory, nieobecne w kalendarzu F1 w tej chwili. - Nie dziwię się szefom Hockenheim czy Imoli. Oni chcą teraz zrobić wyścig za półdarmo, ale w zamian żądają pozostania w terminarzu F1. Mówią Formule 1 "pomogliśmy wam w czasach koronawirusa, a teraz czas na was" - podsumował Lammers.

Czytaj także:
Ograniczenia dają się we znaki Kubicy na rowerze
Dla Hamiltona wyścigi bez kibiców są gorsze niż testy

Źródło artykułu: