Formuła 1 już w zeszłym roku zatwierdziła limit wydatków, który od roku 2021 miał wynosić 175 mln dolarów. Plany uległy zmianie, bo koronawirus mocno uderzył w ekipy. Dlatego kilka tygodni porozumiano się co do tego, że od kolejnego sezonu zespoły będą mogły wydawać maksymalnie 145 mln dolarów.
F1 nie zamierza poprzestać na tym pułapie, bo w przeciągu kolejnych pięciu lat chce obniżyć limit o kolejne 20-25 mln dolarów. Nie oznacza to jednak, że nagle największe ekipy jak Mercedes czy Ferrari będą wydawać rocznie na F1 ok. 100 mln dolarów.
W obecnych przepisach o limicie wydatków znajduje się szereg wyłączeń, które obejmują m.in. pensje kierowców, rozwój silników czy koszty podróży czy marketingu. Biorąc pod uwagę, że Lewis Hamilton potrafi zarabiać w Mercedesie grubo ponad 40 mln dolarów, to nagłe włączenie zarobków kierowców do pułapu budżetowego byłoby sporym problemem.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Czy zabraknie pieniędzy na polski sport? "Liczę na to, że budżet ministerstwa sportu będzie wyglądał tak samo"
W padoku F1 pojawiają się jednak naciski, aby w niedalekiej przyszłości pensje kierowców też zaliczać do limitu wydatków zespołów. - To jest coś, o czym rozmawiamy. Ten pomysł leży na stole. Musimy się przy tym upewnić, że takie rozwiązanie byłoby legalne i zgodne z prawem - powiedział w Sky Sports F1 Cyril Abiteboul, szef Renault.
- Dodatkowo są kierowcy, którzy mają bardzo długie umowy i jak ich objąć nowymi przepisami w takiej sytuacji? Myślę jednak, że musimy wprowadzić takie rozwiązania, aby system był zdrowy i zrównoważony - dodał Abiteboul.
W F1 długoterminowe umowy mają teraz Max Verstappen (do końca 2023 roku) i Charles Leclerc (2024). - Nie powinno być sytuacji, w której jedna czy dwie osoby blokują ten proces, jeśli jest on właściwy. Uważamy, że wliczanie pensji kierowców do limitu wydatków ma sens. Zwłaszcza w sytuacji, gdy spora część normalnych pracowników straci pracę w związku z jego wprowadzeniem - stwierdził szef Renault.
Co ciekawe, samo Renault ściągnęło do siebie przed sezonem 2019 Daniela Ricciardo, oferując mu znaczną podwyżkę względem tego, co Australijczyk wcześniej zarabiał w Red Bull Racing. Ricciardo miał otrzymać pensję na poziomie 20 mln euro, co czyni z niego czwartym najlepiej zarabiającym kierowcą w F1. 30-latek po sezonie 2020 opuści Renault na rzecz McLarena, ale głównym kandydatem do jego zastąpienia w zespole jest Fernando Alonso. Hiszpan ma oczekiwać pensji na poziomie 30 mln euro.
Nie wiadomo jak wyglądałby pułap budżetowy po włączeniu do niego pensji kierowców - czy zostałby podniesiony, czy też zespoły musiałyby nagle poradzić sobie mając ok. 120-125 mln dolarów do wydania. Jedno jest pewne - jeśli pomysł przejdzie, gwiazdy będą musiały zapomnieć o obecnych zarobkach. Chyba że firmy znajdą inne rozwiązania - w końcu Mercedes czy Ferrari mają jeszcze w zanadrzu przedsiębiorstwa produkujące samochody czy też sponsorów prywatnych.
Czytaj także:
Russell ważniejszy niż Vettel dla Mercedesa
Kolejny zespół skreślił Vettela