We wtorek poznaliśmy oficjalny terminarz europejskiej części sezonu Formuły 1. Wiadomo już, że na Starym Kontynencie odbędzie się osiem wyścigów w sześciu państwach. Królową motorsportu będą gościć te kraje, w których pozwala na to sytuacja związana z koronawirusem, a dodatkowo organizatorzy zgodzą się na rundę F1 bez udziału publiczności.
W tej chwili nie wiadomo, co wydarzy się po 6 września, kiedy to ma się odbyć ostatni wyścig w Europie - Grand Prix Włoch. W oryginalnym kalendarzu F1 z terminem 20 września widniało Grand Prix Singapuru. Zawody odbywają się na torze ulicznym, którego budowa rozpoczyna się kilkanaście tygodni wcześniej. Jest przy tym niezwykle kosztowna, dlatego tamtejsi promotorzy nie chcą słyszeć o wyścigu F1 bez kibiców.
Singapur i Rosja chcą kibiców na trybunach
Według gazety "The Straits Times", rząd Singapuru nie jest w stanie zagwarantować F1, że w odpowiednim momencie poluzuje restrykcje związane z koronawirusem. W tej chwili na 20 września w tym kraju ma przypadać "faza numer dwa", jak ujęły to dokumenty rządowe. Pozwala ona na publiczne zgromadzenia liczące maksymalnie… 5 osób. Tym samym Grand Prix Singapuru w roku 2020 najpewniej się nie odbędzie.
ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga 2020: Wielcy Speedwaya - Leigh Adams
Formuła 1 miała już poinformować Azerbejdżan i Rosję, by były gotowe zorganizować wyścig F1 w drugiej połowie września. W przypadku Azerów sytuacja wygląda jednak podobnie. Kierowcy rywalizują na torze ulicznym w Baku, który budowany jest przez ok. dwa miesiące. Dlatego tamtejsi działacze muszą znać decyzję F1 odpowiednio wcześnie. Z kolei Rosjanie nie wyobrażają sobie organizowania zawodów w Soczi bez publiki i swoje stanowisko przedstawili jasno już w kwietniu.
- Przygotowujemy się normalnie do wyścigu. Różne opcje są brane pod uwagę - z wpuszczeniem kibiców albo ograniczoną liczbą fanów na trybunach. Wkrótce wznowimy rozgrywki piłkarskie i one będą dla nas przykładem jak działać - powiedział kilka dni temu promotor Aleksiej Titow w rozmowie z agencją Rosgonki.
W Brazylii ciała na ulicach, ale wyścig F1 ma się odbyć
We wtorek komunikat przedstawiły za to osoby odpowiedzialne za Grand Prix Meksyku. Tamtejsi działacze stwierdzili, że pierwotny termin wyścigu (1 listopada) ma charakter "stały". "Podejmujemy najostrzejsze środki sanitarne, aby zagwarantować bezpieczeństwo wszystkim uczestnikom Grand Prix Meksyku" - napisano w oświadczeniu i zapewniono, że sytuacja będzie na bieżąco monitorowana wspólnie z FIA i F1.
"W przypadku, gdyby Grand Prix Meksyku musiało się odbyć bez publiczności albo zostało odwołane, poinformujemy o tym w specjalnym komunikacie" - dodano.
Formuła 1 będzie też mieć nie lada kłopoty, aby zorganizować wyścigi w USA i Brazylii. Władze stanu Teksas zapowiedziały już, że do końca grudnia raczej nie zezwolą na organizację imprez masowych, a mieszczący się tam tor Circuit of the Americas w Austin nie zamierza organizować rundy F1 bez publiki. Sytuacja obiektu jest na tyle trudna, że już kilka tygodni temu zwolnił on w trybie natychmiastowym większość personelu.
Z koronawirusem nie radzą sobie też władze Brazylii. Dość powiedzieć, że sytuacja w kraju jest na tyle trudna, że ostatnio Bernie Ecclestone wraz ze swoją małżonką postanowił uciec z Ameryki Południowej do Szwajcarii. - Tam na ulicach leżą ciała ludzi - mówił były szef F1 w jednym z wywiadów.
W Brazylii panuje jednak optymizm w kwestii wyścigu F1 na Interlagos. - Impreza odbędzie się na podstawie obecnej umowy bez jakichkolwiek problemów i z kibicami na trybunach - powiedział promotor Grand Prix Brazylii Tamas Rohonyi w rozmowie z Christianem Syltem z "Forbesa".
Kontrakty zmuszają F1 do działania
Jedno jest pewne. Formuła 1 nie może poprzestać na ogłoszonej we wtorek europejskiej części sezonu. Kontrakt z FIA zobowiązuje właściciela królowej motorsportu, firmę Liberty Media, do organizacji co najmniej 12 wyścigów w sezonie, aby można było mówić o mistrzostwach świata F1.
Kontrakty telewizyjne i sponsorskie zakładają zaś organizację 15-16 wyścigów. W innym przypadku kwoty zapisane w umowach podlegają renegocjacjom i konieczne byłoby zwrócenie części pieniędzy, a o tym Formuła 1 nie chce słyszeć.
Dlatego w samej Europie na liście rezerwowej mają już czekać wybrane tory - m.in. niemieckie Hockenheim oraz włoskie Mugello. Byłyby one w stanie przyjąć F1, gdyby sytuacja spowodowana przez COVID-19 w innych krajach się pogorszyła.
Dodatkowo dość bezpieczne wydają się być wyścigi na Bliskim Wschodzie - w Bahrajnie czy Abu Zabi, gdzie ze względu na spory majątek szejków rundy F1 mogą się odbyć bez publiczności. Niewykluczone nawet, że finalnie oba tamtejsze tory będą gościć F1 dwukrotnie. Wszystko po to, by w jakiś sposób tegoroczny kalendarz liczył 15-18 wyścigów, jak zapowiedział szef F1 - Chase Carey.
Czytaj także:
Toyota przekazała na licytację ostatni bolid
Daniel Ricciardo: Rasizm jest toksyczny