Puste trybuny, a w normalnych warunkach dochód dla korporacji pt. Formuła 1 z jednego Grand Prix to pomiędzy 20-30 milionów euro. To sport elitarny, ale tak samo jak w innych branżach, piętno ekonomiczne COVID-19 jest w nim namacalne. I widzieliśmy to również podczas ostatniego Grand Prix Austrii.
Max Verstappen po piątkowych treningach trochę nadrabiał miną mówiąc, że problem z przednim skrzydłem był przyczyną wyraźnej straty do Mercedesów. Kwalifikacje jednak potwierdziły przewagę Valtteriego Bottasa i Lewisa Hamiltona. I to trzeba przyznać, gigantyczną przewagę.
Red Bull Ring to najkrótszy tor w "regularnym" kalendarzu F1. Strata tutaj pół sekundy oznaczałaby np. w Abu Dhabi ponad sekundę. To przepaść, a co ma powiedzieć Ferrari, gdzie najlepszy Charles Leclerc tracił już sekundę, a Sebastian Vettel nie był w stanie w kwalifikacjach wyjść z Q2? Jak dla mnie w stosunku do postępu, który w tak specyficznych warunkach uzyskał w ostatnich miesiącach Mercedes, Ferrari nie ruszyło się z miejsca w stosunku do przedsezonowych testów. To nie jest dobra oznaka i Włochom będzie bardzo trudno doprowadzić do nowego rozdania w aktualnym sezonie.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: popis Huberta Hurkacza. Trafił idealnie
Oczywiście wyraźne było to, że czerwonym bolidom brakuje prędkości na prostej, co silnikowo jest dużym zaskoczeniem, pamiętając hegemonię na tym polu w zeszłym sezonie. Prawdopodobne wytłumaczenie to przesadzona geometria, nastawiona zbyt jednostronnie na trakcję i przyczepność mechaniczną kosztem wysokich prędkości. Zatem bardzo możliwe, że Ferrari poprawi się już za tydzień, ale nie wierzę, że o tyle ile powinno. Efekt słabej formy Włochów został zresztą spotęgowany przez wyjątkowo mocne tempo takich zespołów jak McLaren czy Racing Point.
Co prawda w Q3 "różowe Mercedesy" nie ugruntowały sensacji, ale ich tempo przez cały piątek i część soboty robiło wrażenie. To, że Ferrari kwalifikacyjnie nie jest w stanie nawiązać walki nawet z takimi ekipami, to dla prawdziwych "tifosi" katastrofa tym bardziej, że zespół jest dotknięty przez bardziej lub mniej wyraźny kryzys od dobrych paru lat i w zasadzie permanentnie oczekuje na przełom.
W miniony weekend trochę chaosu zaoferowała nam sprawa Hamiltona. Brytyjczyk nie zwolnił w Q3 podczas żółtych flag tłumacząc to, zgodnie z prawdą, jednoczesnym zielonym światłem. To jeden dyskusyjny z punktu widzenia organizacji wyścigu aspekt, a drugi to zmiana decyzji sędziów. Początkowo Hamiltona oczyszczono z zarzutów tylko po to, aby w niedzielę okazało się, że otrzymał jednak karę przesunięcia o trzy pozycje na starcie.
Zatem do niedzieli. Start przebiegał bez sensacji, co nie jest w Austrii normą ze względu na niełatwy pierwszy zakręt. Bottas bardzo szybko odszedł na bezpieczną odległość, ale główny dramat tej fazy wyścigu to oczywiście defekt (według szefa zespołu Christiana Hornera elektryczny) w bolidzie Verstappena. Pisałem w zeszłym sezonie o wielu, ewidentnie pechowych sytuacjach ograniczających postęp punktowy Maxa, ale tego typu przypadek po prostu nie powinien się zdarzyć. Nie w tym sezonie i nie w zespole aspirującym do walki o mistrzostwo.
Zdarzały się w tym wyścigu defekty układu hamulcowego, co przy ekstremalnie wysokim obciążeniu hamulców w Austrii i wysokich temperaturach jest zrozumiałe. W bolidzie Verstappena bardzo możliwe, iż doszło do defektu czujnika sterującego skrzynią biegów, co również po części tłumaczy charakter toru ze względu na wyjątkowo nieprzyjemne krawężniki. Poruszałem zresztą temat defektów kilka dni temu w zapowiedzi GP Austrii.
W sezonie 2020, absolutnie wyjątkowym, potencjalne nieukończenie wyścigu, czy to poprzez defekt, kolizję, czy błąd kierowcy będzie miało dużo większe znaczenie niż normalnie. Stąd przypadek holenderskiego kierowcy w Austrii może być po prostu decydujący w sensie wyników całego sezonu. Szkoda tym bardziej, że Verstappen miał w Austrii wyjątkową szansę.
Po pierwsze, razem z Red Bullem są tradycyjnie konkurencyjni na Red Bull Ringu, Holender wygrał przecież tutaj ostatnie dwa wyścigi. Po drugie, Verstappen miał tym razem wyjątkową szansę ze względu na karę dla Hamiltona, a nie wiadomo jak będą prezentować się osiągi teamu w relacji do Mercedesa na obiektach o odmiennej charakterystyce. Po trzecie, dane z jazdy są w tym sezonie również wyjątkowo ważne, samo doświadczenie dla kierowcy, po tak długiej przerwie też. Tym bardziej, że za tydzień mamy powtórkę z rozrywki - kolejny wyścig na Red Bull Ringu. Verstapen jest zatem jednoznacznie na pozycji poszkodowanej nie tylko ze względu na ewidentną, utraconą szansę na dobry wynik. Po czwarte w końcu, poprzez ów defekt zostaliśmy pozbawieni bodaj najbardziej emocjonującego elementu wyścigu.
Od pierwszych metrów po starcie było jasne, że główna niewiadoma sprowadza się do odmiennej strategii zastosowanej w przypadku Verstappena. Cała czołówka bowiem wystartowała na miękkiej. Cała oprócz Verstappena. Wysoka temperatura powietrza (28 stopni) w połączeniu z charakterem toru skłoniła Red Bulla do postawienia na mieszankę pośrednią. Potencjalnie zakres rozwoju wyścigu był więc szeroki. Max mógł zostać pokonany przez ewidentnie szybszego w pierwszej części wyścigu Hamiltona, ale równie dobrze, biorąc pod uwagę stabilną różnicę pomiędzy Verstappenem a Bottasem, pomimo niższej przyczepności pośrednich opon, Max mógł być w stanie koło połowy dystansu stanowić zagrożenie dla lidera wyścigu Bottasa.
Tak niestety w sporcie jest, że pech dla jednego oznacza szczęście dla drugiego. W tym przypadku tym drugim był Hamilton. Lewis nie tylko skorzystał na defekcie Verstappena, automatycznie wskakując na drugą pozycję, ale równie pomocne okazały się dla niego trzy strefy neutralizacji. Bowiem po tym jak z rywalizacji odpadł Max, Lewisa i Valterriego dzieliło ok. siedmiu sekund. Ta wypracowana przewaga umożliwiająca kontrolowanie wyścigu przeszła natychmiast do historii z pierwszym wyjazdem samochodu bezpieczeństwa.
W efekcie Hamilton już w połowie wyścigu sugerował przez radio zwiększenie mocy jego silnika, co tłumacząc na bardziej bezpośrednią wypowiedź oznacza "przepuśćcie mnie, jestem szybszy". Szczęście nie opuściło Lewisa nawet przy incydencie z Alexandrem Albonem, na czym skorzystał również Sergio Perez. Ale, ale... Decyzja sędziów o przyznaniu Lewisowi kary 5 sekund oznaczała koniec fazy szczęścia.
Dla mnie, była to decyzja kontrowersyjna. Ja bym to ocenił jako typowy incydent wyścigowy. Lewis stracił przez to pewne podium, ale należy podkreślić rewelacyjną jazdę Lando Norrisa, który nie tylko wyprzedził dwa okrążenia przed metą Pereza, ale przede wszystkim zrobił rewelacyjne, ostatnie okrążenie po to, aby "skorzystać" z 5-sekundowej kary dla Hamiltona. Rewelacyjną formą popisał się również Charles Leclerc, pomimo pesymistycznie nastrajającej pozycji startowej. To światło w tunelu dla Ferrari. Widać u nich dużą rozbieżność pomiędzy tempem kwalifikacyjnym a wyścigowym.
Przewaga Mercedesa oznacza, że prawdopodobnie aktualny sezon nie zakończy dominacji "srebrnych strzał" (aktualnie czarnych). Duże znaczenie ma w tym sensie potwierdzenie przez FIA legalności nowatorskiego systemu DAS. To ważne, ale naprawdę Mercedes nie wygrywa tylko takimi nowinkami technicznymi. Te lata dominacji wynikały przede wszystkim z ciągłego, wysokiego tempa rozwoju, stabilności kadrowej i minimalnej ilości błędów, zarówno jeździeckich jak i technicznych.
Jarosław Wierczuk
Jarosław Wierczuk - były kierowca wyścigowy. Ścigał się w Formule 3000, Formule 3, Formule Nippon oraz testował bolid Formuły 1. Obecnie Prezes Fundacji Wierczuk Race Promotion, której celem jest promocja i pomoc młodym kierowcom.
Czytaj także:
Albon ma pretensje do Hamiltona po GP Austrii
Bottas najlepszy w GP Austrii. Szalony wyścig