Formuła 1 ruszyła z nowym sezonem na początku lipca - najpierw dwa wyścigi z rzędu zorganizował Spielberg w Austrii, a następnie stawka przeniosła się na węgierski Hungaroring. I to właśnie przed GP Węgier potwierdzono wykrycie dwóch przypadków koronawirusa w padoku. Zarządzający F1 nie podali personaliów osób zakażonych, ale nieoficjalnie wiadomo, że nie byli to pracownicy ekip F1.
Teraz Formułę 1 czekają kolejne trzy wyścigi z rzędu - dwa na brytyjskim Silverstone (2 i 9 sierpnia) oraz jeden w Barcelonie (16 sierpnia). To właśnie wzrost zachorowań w stolicy Katalonii sprawił, że w F1 ponownie pojawiły się obawy związane z COVID-19.
GP Hiszpanii dostało zielone światło
Jeszcze kilka dni temu gruchnęła plotka, że GP Hiszpanii na torze Catalunya może zostać odwołane, a F1 zorganizuje trzeci z rzędu wyścig na Wyspach Brytyjskich. Spekulacje zaczęły się po tym, jak w Katalonii zaczęło przybywać nowych przypadków COVID-19, a tamtejszej społeczności zalecono pozostanie w domach i zawieszono wszelkie aktywności sportowe. Wszystko po to, aby uniknąć całkowitego zamknięcia, jakie miało miejsce w marcu i kwietniu.
ZOBACZ WIDEO: PKO Ekstraklasa. Ośrodek Legia Training Center oficjalnie otwarty. Obiekt robi wrażenie!
- Mimo wzrostu zachorowań w Hiszpanii, dostaliśmy zielone światło. Hotele już przekazały nam nowe informacje, wiemy na co musimy zwrócić uwagę. Wyścig F1 może dojść do skutku, bo poruszamy się we własnych "bańkach" - powiedział "F1 Insider" Helmut Marko, doradca Red Bull Racing ds. motorsportu.
Słowo "bańka" jest ostatnio w padoku F1 odmieniane przez każdy możliwy przypadek. Zespoły zostały bowiem zobowiązane do życia w zamknięciu i we własnym gronie podczas weekendów GP. Zakazana jest też interakcja z innymi ekipami. W przerwach między wyścigami personel nie może wracać do domów. Części mechaników się to nie podoba, przez co pojawiło się ryzyko buntu w F1.
- To ogromne wyzwanie. Nigdy nie zdarzyło nam się pracować bez przerwy przez trzy tygodnie. Nie mieliśmy sytuacji, w której robiliśmy wyłącznie trasę hotel-tor i z powrotem. W Spielbergu zaczęliśmy organizować naszym pracownikom różnego rodzaju aktywności. Na torze poszliśmy na gokarty, organizowaliśmy wyścigi segwayem, graliśmy w badmintona. Wszystko w ramach małych grup - powiedział "Blickowi" Beat Zehnder, menedżer Alfy Romeo.
Czy F1 dopadnie druga fala koronawirusa?
Już przy okazji wyścigów F1 w Austrii i na Węgrzech stało się jasne, że niektórzy są wyjęci spod prawa. Valtteri Bottas i Charles Leclerc wyłamali się z "bańki" i wrócili do apartamentów w Monako, czym złamali przepisy sanitarne FIA. Obaj uznali, że w swoich domach nie mieli kontaktu ze światem zewnętrznym, więc nie zrobili niczego złego. Mechanicy pracujący w F1, zmuszeni do pozostania w hotelach, mają jednak inne zdanie.
- Wszyscy przyzwyczailiśmy się do życia w "bańce". Nie ma innego wyjścia. Myślę, że pierwsze wyścigi F1 to pokazały. Na trybunach nie ma widzów, ale to kompromis, na który musieliśmy pójść. Nadal musimy poważnie traktować pandemię, musimy stosować się do zalecanych środków - ostrzegł Helmut Marko.
Po GP Węgier cały personel F1 wrócił do domów w związku z przerwą przed GP Wielkiej Brytanii. Szeregowi pracownicy przebywali w różnych miejscach, gdzie mogli mieć kontakt z osobami zarażonymi. Może się zatem okazać, że w piątek Formuła 1 poinformuje o nowych przypadkach COVID-19. Niektórzy twierdzą wręcz, że to nieuniknione.
- Wcześniej czy później będziemy mieć pozytywny przypadek COVID-19 bezpośrednio w zespole F1. Mam nadzieję, że nie w Alfie Romeo. To czysta kalkulacja prawdopodobieństwa. Nawet jeśli nosimy maseczki, to mamy kontakty z mnóstwem ludzi, siłą rzeczy przebywamy na lotniskach. Latamy teraz na wyścigi prywatnymi czarterami. Wychodzi nas to drożej, ale chcemy zminimalizować ryzyko - wyjaśnił Zehnder.
Menedżer Alfy Romeo zdradził jednak, że w tygodniu poprzedzającym GP Wielkiej Brytanii nie pilnował pracowników w sposób szczególny. - Nie mogę i nie chcę tego robić. Nie jesteśmy na obozie szkolnym. Byłoby to zaniedbanie ze strony pracownika, gdyby nie przestrzegał reguł sanitarnych w życiu prywatnym i uzyskał pozytywny wynik. Mam jednak zaufanie do swoich ludzi - stwierdził Szwajcar.
Testy na koronawirusa utrudniają życie, ale są konieczne
F1 już na początku sezonu ustaliła jasne zasady, aby zminimalizować ryzyko związane z koronawirusem. Nie tylko tyczy się to życia w "bańce", ale też wpuszczania do padoku wyłącznie ludzi z negatywnym wynikiem badania na obecność COVID-19. Nie może ono być starsze niż cztery dni.
- My w Alfie Romeo postanowiliśmy, że badania przeprowadzane są w środę i niedzielę. Środa jest dobrym wyborem, bo daje szansę na powtórzenie testu. Ok. 5 proc. badań wraca z laboratorium bez rozstrzygającego wyniku. Wtedy test trzeba powtórzyć. Wysiłek F1 jest ogromny, ale zdecydowanie warto się go podjąć, bo dzięki temu mamy w ogóle wyścigi - ocenił Beat Zehnder.
Zehnder w Alfie Romeo odpowiedzialny jest m.in. za logistykę. Bukuje bilety lotnicze, rezerwuje hotele. Z powodu COVID-19 w ostatnich miesiącach przybyło mu siwych włosów na głowie.
- Chociażby przed pierwszym wyścigiem w Austrii część personelu Alfy Romeo przyjechała na tor w środę, część w czwartek. Nagle był problem z wpuszczeniem ludzi, bo usłyszałem, że nie byli testowani na COVID-19. Zajęło mi kilka godzin, zanim wyjaśniłem sytuację, ale nie mam z tym problemu. Mowa przecież o tysiącach danych, które spływają w jednej chwili, a ktoś te dane do Excela wpisuje ręcznie i może się pomylić - powiedział menedżer Alfy Romeo.
F1 planowała, że we wrześniu sytuacja z koronawirusem poprawi się na tyle, że możliwe będzie wpuszczenie choćby części kibiców na trybuny. Wzrost zachorowań sprawił, że może to być niemożliwe. Chociaż działacze z toru Nurburgring ciągle liczą, że na początku października fani obejrzą GP Niemiec na żywo.
- Wirus jest nieprzewidywalny. Możemy tylko planować sytuację tu i teraz. Gdyby na całym świecie doszło do wybuchu drugiej fali zachorowań, bylibyśmy bezradni - ostrzegł Helmut Marko.
Czytaj także:
Robert Kubica nie lubi sławy
Kimi Raikkonen stracił radość z jazdy