Potrójna korona motorsportu to obsesja najlepszych kierowców świata. Składają się na nią zwycięstwa w Grand Prix Monako w Formule 1, Indianapolis 500 w IndyCar oraz 24h Le Mans w wyścigach długodystansowych WEC. Z aktualnego pokolenia zawodników tylko Fernando Alonso i Juan Pablo Montoya są bliscy tego osiągnięcia.
Hiszpanowi do pełni szczęścia brakuje triumfu w Indy 500, Kolumbijczykowi - w 24h Le Mans. W najbliższym czasie żadnemu z nich jednak nie grozi sięgnięcie po potrójną koronę motorsportu - Alonso najbliższe dwa lata spędzi w F1, więc nie podejmie ataku na potrójną koronę motorsportu. Montoya w 24h Le Mans dysponuje zaś mało konkurencyjnym samochodem.
Ostatnim, któremu udała się ta sztuka jest Graham Hill. Właśnie minęło 45 lat od katastrofy lotniczej, w której życie stracił dwukrotny mistrz świata F1. Razem z nim zginęli członkowie jego zespołu.
ZOBACZ WIDEO: Skoki. Maciej Kot wróci do dobrej formy? "Bardzo mocno został poprawiony element, który powodował krótkie skoki"
Katastrofa lotnicza w Arkley
Końcówka listopada 1975 roku. W okolicach pola golfowego w Arkley w Wielkiej Brytanii panuje gęsta mgła. Graham Hill siedział za sterami małej awionetki Piper Aztec. Wracał z testów F1 na francuskim torze Paul Ricard. Trudne warunki doprowadziły do tego, że Brytyjczyk nie był w stanie odnaleźć lotniska Elstree.
Wszystko wskazuje na to, że światła z budynków z pobliskiego miasta zmyliły Hilla, który zakładał, że dociera do lotniska i zaczął zbliżać się do lądowania. Mały samolot zahaczył o drzewa i stanął w płomieniach. Oprócz niego zginęli też członkowie zespołu Embassy Hill - menedżer Ray Brimble, mechanicy Tony Alcock i Terry Richards, kierowca Tony Brise oraz projektant Andy Smallman.
Szokujące były późniejsze ustalenia komisji badającej wypadek legendy F1. Awionetka Hilla, początkowo zarejestrowana w Stanach Zjednoczonych, została wykreślona ze spisu i w momencie katastrofy była "niezarejestrowana" i miała status "bezpaństwowca".
Co więcej, nieaktualne były uprawnienia Hilla do odbywania lotów, jakie uzyskał on w Stanach Zjednoczonych. Były kierowca F1 miał też brytyjskie papiery pozwalające na latanie w gęstej mgle. W momencie wypadku były one jednak nieważne, a były mistrz świata nie posiadał ubezpieczenia.
Dochodzenie ws. katastrofy nie dało jednoznacznego rozstrzygnięcia, ale błąd pilota uznano za najbardziej prawdopodobną przyczynę.
Ostatni zdobywca potrójnej korony
Graham Hill pozostaje ostatnim zdobywcą potrójnej korony motorsportu. Chociażby ze względu na to, że przez lata zmieniły się realia dyscypliny. Kierowcy wyspecjalizowali się w danej dziedzinie, w czym pomogły im coraz bardziej intensywne kalendarze. Przy sezonie F1 składającym się z ponad 20 wyścigów, trudno znaleźć czas na rywalizację w IndyCar czy wyścigach długodystansowych.
Dlatego jeszcze długo Hill będzie cieszyć się statusem "ostatniego Mohikanina". Jego losy, z perspektywy czasu, mogą się wydawać mocno pokręcone. Dość powiedzieć, że Brytyjczyk debiutował w F1 mając aż 28 lat, a mimo to był w stanie osiągnąć tak wiele - dwukrotnie zostawał mistrzem świata, wygrał 14 Grand Prix.
Co ciekawe, na wyścigi samochodowe postawił w ledwie rok po zdaniu prawa jazdy. Wcześniej jego "konikiem" były bowiem motocykle. Startował m.in. w zawodach motocrossowych, gdzie też odnosił sukcesy.
Hill mierzył się z najlepszymi kierowcami w dziejach F1 - wyzwanie rzucali mu choćby Jimmy Clark, John Surtees czy nieco młodszy Jackie Stewart. Zwycięstwo w Indianapolis 500 odniósł już w debiucie, co tylko może potwierdzać jego klasę. Kolejne wizyty w USA były dla Hilla mniej udane, co nie zmienia faktu, że miał już dwie z trzech składowych potrójnej korony.
Ostatnie lata życie naznaczone tragediami
Brytyjczyk skompletował swój "skalp" w 1972 roku, mając już 43 lata. W środowisku nieco żartowano z Hilla, sugerując, że zgarnął potrójną koronę motorsportu w momencie, gdy jego kariera już zachodziła. Świadczyły o tym chociażby coraz gorsze wyniki w F1. On jednak ani myślał schodzić ze sceny. Po triumfie w 24h Le Mans sugerowano mu zakończenie kariery. On nie chciał o tym słyszeć.
Gdy nie mógł znaleźć miejsca w stawce F1 na sezon 1973, zainwestował część własnego majątku i tak powstała ekipa Embassy Hill. Uczynił siebie jednym z kierowców zespołu, ale na przestrzeni dwóch lat tylko raz zdobył punkty.
W GP Hiszpanii w roku 1975 doszło do tragedii. Bolid prowadzony przez Rolfa Stommelena, drugiego z kierowców Embassy Hill, wypadł z toru i trafił w kibiców. Zginęło pięciu fanów. Dwa tygodnie później Brytyjczyk doznał publicznej zniewagi, gdy nie zakwalifikował się do GP Monako z powodu osiągnięcia zbyt kiepskiego czasu.
Coraz lepiej zaczęli się za to spisywać inni kierowcy zespołu należącego do Grahama Hilla. Bolid zaprojektowany przez Andy'ego Smallmana prowadził się coraz lepiej. Wszystko legło w gruzach w listopadzie 1975 roku wraz z katastrofą samolotu pod Londynem. Wypadek zatrzymał bicie serca młodej ekipy F1, która być może obecnie byłaby stawiana w jednym rzędzie obok Williamsa czy McLarena.
Do sukcesu ojca po latach w F1 nawiązał jego syn - Damon. Brytyjczyk w roku 1996 został mistrzem świata w barwach Williamsa.
Czytaj także:
Kierowcy F1 wstrząśnięci wypadkiem Grosjeana
Informacje ws. zdrowia Grosjeana. Noc spędził w szpitalu