GP Bahrajnu zaczęło się standardowo, by nie powiedzieć banalnie. Lewis Hamilton, Valtteri Bottas, Max Verstappen. Tak utarta w aktualnym sezonie Formuły 1 pierwsza trójka wyłoniła się również w kwalifikacjach na torze Sakhir w Bahrajnie. Start działał na korzyść Verstappena, w przeciwieństwie do Bottasa. Wyraźna była, większa niż zazwyczaj różnica w przyczepności pomiędzy lewą a prawą stroną toru. Moim zdaniem to efekt lokalizacji obiektu na pustyni. Warto zaznaczyć, że podczas restartu Max startujący już z prawej strony miał dużo więcej problemów trakcyjnych.
No właśnie, ale skąd ten restart. Oczywiście to kwestia niezwykle dramatycznie wyglądającego wypadku Romaina Grosjeana. Na szczęście coraz rzadziej musimy oglądać tego typu sceny. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że poprzedni, podobnie groźnie wyglądający incydent to słynny wypadek Roberta Kubicy w Kanadzie w 2007 roku. Oczywiście mówię tu wyłącznie o F1, bo już choćby w F2 nie obyło się niestety bez tragicznego w skutkach wypadku, w którym przed rokiem zginął Anthoine Hubert.
Powodem zajścia był zwykły incydent wyścigowy. To, że udział w nim wziął Daniił Kwiat, nie ma tu żadnego znaczenia. To zdecydowanie nie była jego wina i równie trudno obwiniać o to samego Grosjeana. Na skutek niby drobnego kontaktu samochód Francuza został "wybity" z kierunku na podobnej zasadzie, jak bolid F1 zareagowałby np. na aquaplaning.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: bójka podczas meczu piłki ręcznej. Kobiet!
Kierowca nie może na tym etapie zrobić kompletnie nic, jest po prostu pasażerem. Sam wypadek i uderzenie miało miejsce przy mniejszej prędkości niż wypadek Kubicy w Kanadzie, ale też nie małej. Siła, ze względu na niemal idealnie prostopadły kąt uderzenia, była tak duża, że kokpit samochodu przebił barierę. Energia uderzenia oraz duża ilość paliwa (początek wyścigu) spowodowały wybuch i pożar.
I tu kilka spostrzeżeń się nasuwa. Zarówno pozytywnych, jak i negatywnych. Po pierwsze, niesamowicie wręcz wysoki poziom bezpieczeństwa biernego. Sztywność kokpitu, odporność na uderzenia, możliwość absorpcji niebywałych wręcz przeciążeń - to technologia iście kosmiczna, która działa i ratuje życie. Proszę sobie przypomnieć, ile było kontrowersji wokół wprowadzenia systemu Halo, a przecież tutaj (nie po raz pierwszy zresztą) spełnił swoją rolę.
Przecież Romain znalazł się po wypadku po drugiej stronie bariery, a więc jego kokpit skutecznie ją staranował, nie naruszając przy tym samego kierowcy. Niebywałe wręcz były ujęcia padoku chwilę po zdarzeniu. Nie osoby postronne, ale same teamy, inżynierowie, technicy byli w szoku i zwyczajnie nie wierzyli, że z czegoś takiego człowiek może wyjść bez większego szwanku. A największe zagrożenia były dwa i były poważne. To przeciążenie przy uderzeniu i ogień.
Samochód F1 jadący ok. 200 km/h zatrzymuje się na zaledwie 2-3 metrach. Siła ogromna. To, że kierowca nie stracił przytomności to niebywałe szczęście. W tej sytuacji nie stracił przytomności, a uszkodzenia kokpitu na szczęście nie miały wpływu na możliwość swobodnego i szybkiego jego opuszczenia. Gdyby stało się inaczej, stan Romaina mógłby być o wiele gorszy. Ogień był na tyle mocny, że uniemożliwiał natychmiastowy dostęp do samochodu, a ugaszenie wcale nie okazywało się tak krótkie.
Nawet lepiej nie zastanawiać się, co by było "gdyby". Wiem, że reakcja osób funkcyjnych była szybka i sprawna, ale w takich sytuacjach wszystko się dłuży i liczy się każda sekunda. Pewnie mogło być lepiej. Natomiast zastrzeżenia mam do zabezpieczenia toru. Wiem, że nie jest to miejsce szczególnie narażone na kontakt bolidu z barierą, ale przy tak wysokim poziomie technologicznym samochodów należałoby podobnych standardów oczekiwać od organizatorów Grand Prix. Bariery firmy Tec Pro, czy oponowe - tego ewidentnie zabrakło. Samochód uderzył bezpośrednio w metalową konstrukcję. Swoją drogą, to taki wypadek daje do myślenia względem takich Grand Prix jak Monako. Tradycja czy względy bezpieczeństwa - co jest priorytetem?
Sam wyścig, podobnie jak kwalifikacje, nie odbiegał specjalnie od tegorocznej normy. Może za wyjątkiem zupełnie dziwnej strategii Mercedesa względem Bottasa. Często wykorzystuje się neutralizację do pit-stopu, ale nie na samym początku wyścigu. Poza dość kiepskim startem, to po prostu zrujnowało jego wyścig, a beneficjentem tego zamieszania był Verstappen, który z drugą pozycją wyraźnie zredukował różnicę punktową w klasyfikacji sezonu i zachowuje realne szanse na wskoczenie w niej przed Bottasa.
Ta różnica zmalałaby jeszcze bardziej gdyby nie końcówka wyścigu i defekt (z kolejnym pożarem) silnika w bolidzie Racing Point należącym do Sergio Pereza. Szkoda. Nie dość, że żaden kierowca teamu nie ukończył wyścigu, to jeszcze w przypadku Pereza awaria oznaczała utratę pewnego podium.
Po ceremonii podium nieodzownym etapem są wywiady. I tu niemałym zaskoczeniem dla mnie była postawa Verstappena. Zakwestionował on strategię swojego zespołu jako zbyt konserwatywną do nawiązania realnej walki z Hamiltonem. Taki "wybryk" to PR-owy czarny scenariusz dla każdego teamu. Kierowca nie powinien był wypowiadać się tak otwarcie negatywnie, a już na pewno nie bezpośrednio po zawodach, bez "przyswojenia" oficjalnej linii zespołu. Wypowiedź zaskakująca tym bardziej, że podwójne podium Red Bull Racing, z odległą pozycją Bottasa, jest Verstappena i jego zespołu scenariuszem niemal idealnym.
Z pewnością to kwestia ogromnych ambicji, ale trudno nie przyznać Holendrowi trochę racji. Szczególnie pod tym względem, że Max wykazywał, iż nie mieli nic do stracenia. Trzecie miejsce na koniec sezonu ma jak w banku, a o drugie trzeba powalczyć. Mocno powalczyć. Czy chęć eliminowania błędów i defektów i nastawienie zespołu, że "aby wygrać trzeba najpierw dojechać" paradoksalnie może być słabością Red Bulla, a przynajmniej ludzi odpowiedzialnych za strategię? No cóż, w końcowym Grand Prix sezonu Verstappen będzie musiał mieć sporo szczęścia żeby stratę 12 punktów i zająć drugie miejsce w klasyfikacji.
Czytaj także:
Kierowcy F1 wstrząśnięci wypadkiem Grosjeana
Informacje ws. zdrowia Grosjeana. Noc spędził w szpitalu