Ferrari po zaliczeniu najgorszego od 40 lat wyniku w Formule 1 chce się odbić od dna. Mają w tym pomóc poprawiony silnik, a także minimalne zmiany w koncepcji nowego bolidu SF21. Na wprowadzenie radykalnych zmian w konstrukcji nie było szans. W dobie koronawirusa F1 zamroziła bowiem częściowo rozwój maszyn.
Zimowe testy F1 w Bahrajnie wykazały, że Ferrari notuje lepszą prędkość maksymalną na prostych, a bolid nie generuje tak dużych oporów powietrza. Nie oznacza to jednak, że Włosi nawiążą walkę o tytuł mistrzowski z Mercedesem czy Red Bull Racing.
- Trochę dogoniliśmy rywali, ale nie możemy oczekiwać cudów. Są pozytywne oznaki, wykonano dużo pracy, ale to nie wystarczy, aby wrócić na poziom z 2019 roku. Nie możemy zapomnieć, gdzie byliśmy w minionym sezonie. W F1 wszystko wymaga czasu - powiedział w "Code Sport Monaco" Charles Leclerc.
Kierowca Ferrari zwrócił uwagę, że skoro zespół mógł zmienić tylko dwa elementy w nowym bolidzie, to logicznym jest, że zniwelowanie strat do czołówki F1 okaże się niemożliwe. - Przepisy techniczne uniemożliwiają nam robienie wszystkiego, co chcemy. Dlatego SF21 nie jest rewolucją, a bardziej ewolucją modelu SF1000. Musimy być realistami. Chciałbym, ale nie liczę na to, że będziemy walczyć o tytuł - dodał Monakijczyk.
Leclerc, który ma kontrakt z Ferrari do końca 2024 roku, wierzy w wyciagnięcie ekipy z kryzysu, ale dopiero po rewolucji technicznej w F1. Nadejdzie ona w sezonie 2022. - Gdy mówiłem o przywróceniu Ferrari na szczyt, chodziło mi o średnio-długoterminowy cel. Nie twierdziłem, że dojdzie do tego już w tym roku - podsumował.
Czytaj także:
Dla Williamsa zrezygnował z emerytury
Mercedes nadal bez odpowiedzi
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Tak się bawi rodzina Cristiano Ronaldo