Od początku było jasne, że Red Bull Racing wyda fortunę na odbudowanie zniszczonego bolidu Maxa Verstappena. Wstępne analizy wykazywały, że "czerwone byki" straciły wskutek wypadku spowodowanego przez Lewisa Hamiltona ponad 1 mln dolarów.
Po dokładnych analizach w fabryce udało się ustalić, że skutki incydentu z GP Wielkiej Brytanii pochłoną ok. 1,8 mln dolarów. - To ogromna kwota, ale warto tyle wydać na takie systemy bezpieczeństwa, jak Halo i inne części. Uderzenie było tak mocne, że złamał się nawet fotel w samochodzie Maxa - przyznał na stronie Red Bulla Christian Horner, szef zespołu z Milton Keynes.
- Ten bolid mógł nawet dachować, na co początkowo uwagę zwracał zespół medyczny. Na szczęście do tego nie doszło. Inny ważny czynnik tego wypadku to limit kosztów w F1. Ten incydent kosztował nas 1,8 mln dolarów, co ma ogromne znaczenie w dobie cięcia wydatków - dodał Horner.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: wielkie wyzwania na 50-te urodziny. Witalij Kliczko zaszalał
Sędziowie uznali Hamiltona winnym wypadku i nałożyli na niego karę 10 s. Dłuższy postój w alei serwisowej nie przeszkodził kierowcy Mercedesa w odniesieniu wygranej w GP Wielkiej Brytanii. Red Bull czuje, że kara była zbyt łagodna i chociaż od wyścigu minęło kilka dni, to nadal nie podjął ostatecznej decyzji ws. złożenia protestu.
- Nie jest tajemnicą, że zaraz po wyścigu czuliśmy, że Hamilton otrzymał zbyt lekką karę. Nadal tak czujemy. Biorąc pod uwagę jak poważne było to zdarzenie, sprawdzamy wszystkie dane i mamy prawo zażądać weryfikacji kary. Oglądamy dowody i rozważamy wszystkie nasze opcje - podsumował Horner.
Hamilton otrzymał karę czasową, a regulamin F1 nie przewiduje możliwości odwołania od takowych. Red Bull musiałby zatem znaleźć nowy dowód obciążający Brytyjczyka i poprosić FIA o ponowne przeanalizowanie incydentu.
Czytaj także:
VAR w Formule 1?! Takiego pomysłu jeszcze nie było!
Polityk atakuje Red Bulla i obwinia za ataki na Hamiltona