Od ponad dekady rosyjski kapitał obecny jest w Formule 1. Gdy Witalij Pietrow zostawał partnerem Roberta Kubicy w Renault w sezonie 2010, kierownictwo zespołu z Enstone zgodziło się nawet, by Władimir Putin poprowadził na krótkim odcinku ich testowy bolid. To właśnie prezydent Rosji naciskał na to, by kraj miał swojego reprezentanta w F1. Miało to potwierdzać ambicje Rosji, plasować ją w sportowej elicie.
Pietrow królowej motorsportu nie podbił, tak jak kolejni rosyjscy kierowcy - Daniił Kwiat, Siergiej Sirotkin i Nikita Mazepin. Każdy z nich trafiał do F1, bo zapewniał solidne wsparcie finansowe. Sirotkin poprzez oligarchę Borisa Rotenberga załatwił Williamsowi ok. 15-20 mln dolarów, Mazepin poprzez swojego ojca Dmitrija zagwarantował Haasowi ok. 25-30 mln dolarów.
Efekt był taki, że apetyt Rosjan zaczął rosnąć. - Mamy swoje firmy w F1, takie jak Kaspersky czy Acronis, VTB sponsoruje GP Rosji w Soczi. Byłbym jednak zadowolony, gdyby do F1 weszło więcej firm z Rosji - mówił jesienią Dmitrij Mazepin magazynowi "The Race".
ZOBACZ WIDEO: Sporty zimowe nie są domeną Polaków? "Często nie mamy warunków, żeby trenować"
Putin podeptał marzenia oligarchów
Gdy Mazepin rozmawiał z "The Race", kreślił ambitne plany. Zapewniał, że jego firma Uralkali jest obecna w F1 nie po to, aby syn miał miejsce do ścigania, ale w celu promowania swoich produktów. - Mamy szersze spojrzenie. Produkty Uralkali są dostępne w 70 krajach świata, z czego w 23 z nich odbywają się wyścigi F1. Chcemy wykorzystać F1 do promocji marki i to nam się udaje - przekonywał miliarder, który kilkukrotnie podejmował próby nabycia zespołu F1.
Oferty Mazepina w przeszłości odrzucali właściciele Renault i Williamsa, nie udało mu się też nabyć upadającego Force India. W ostatnich miesiącach oligarcha z majątkiem rzędu 1,3 mld dolarów kilkukrotnie namawiał Genego Haasa, aby sprzedał mu ekipę. Na marne.
Wojna Rosji z Ukrainą, zapoczątkowana przed tygodniem przez Putina, podeptała marzenia Mazepina. Dość powiedzieć, że w tym tygodniu sprzedał on zespół wyścigowy Hitech GP, w którym w niższych seriach rywalizował jego syn. - To jedna z wiodących ekip w Formule 2, choć przy tym najmłodsza - przechwalał się jesienią miliarder z Rosji, który nie planował pozbycia się wyścigowego biznesu. Sankcje Zachodu po inwazji na Ukrainę go do tego zmusiły.
Mazepin chciał podbijać F1. W omawianej rozmowie z "The Race" informował o stworzeniu specjalnego pakietu motywacyjnego dla pracowników Haasa, tak aby zespół wydobył się z końca stawki. - Jako firma przygotowaliśmy specjalny program bonusów, aby wzmocnić strategię Haasa. Ich wysokość będzie zależeć od miejsca, na którym skończy zespół - przekonywał.
Rosyjski oligarcha myślał o posiadaniu własnego zespołu, bo niemal nieograniczone środki pomogłyby w jego rozwoju i uczynieniu z syna czołowego kierowcy w stawce. Nie musiałby się konsultować z Haasem, robiłby wszystko po swojemu. Jednak od odważnego marzyciela przeszedł szybką drogę do persona non grata. Osoby, której trudno będzie się pojawiać na wyścigach F1. Jako Rosjanin powiązany z Putinem będzie niemile widziany w padoku, może mieć nawet problemy z otrzymywaniem wiz na Zachodzie.
Rosja musi zapomnieć o zespole F1
Aby potwierdzić status Rosji jako imperium, Putin chciał mieć u siebie największe imprezy świata. Wykładał zawrotny sumy na to, by Soczi organizowało zimowe igrzyska olimpijskie, wyścig F1 w Soczi, a następnie piłkarskie mistrzostwa świata w roku 2018. Gdy okazało się, że sąsiedni Azerbejdżan zainteresowany jest nie tylko organizacją zawodów F1 w Baku, ale też nabyciem zespołu, reakcja Moskwy była natychmiastowa.
- To źle, że Azerbejdżan myśli o posiadaniu własnej ekipy, a Rosja nie. Skoro rząd tego kraju uważa, że pozycję na arenie międzynarodowej należy budować poprzez posiadanie zespołu i kierowcy w F1, to Rosja nie powinna zostawać w tyle - twierdził w 2015 roku w rozmowie z "Championat" Igor Ermilin, doradca prezydenta Rosyjskiej Federacji Samochodowej.
Putinowi ten pomysł miał się spodobać. Jego realizacji gotów był się podjąć jego dobry przyjaciel - Boris Rotenberg, z którym zna się od czasów dzieciństwa w Sankt Petersburgu. Dlatego Rotenberg poprzez SMP Racing zainwestował miliony dolarów w Williamsa i był gotów do przejęcia udziałów w zespole z Grove. Miał przy tym doświadczenie z wyścigów długodystansowych, w których pojawił się na kilka sezonów.
- Im bardziej się starasz w motorsporcie, tym większe masz szanse na rozwój. Chcemy stworzyć zespół F1? Myślę, że im więcej ekip w stawce, tym szanse naszych kierowców na rywalizację w F1 będą większe. Wszystko jest możliwe - mówił Rotenberg agencji "RIA Novosti" w roku 2019.
Podobnie sprawę widział rosyjski rząd. - Musimy rozmawiać o powołaniu rosyjskiego zespołu w F1. Potem będziemy mogli dyskutować o tworzeniu własnych samochodów, wybudowaniu fabryki takiego zespołu w naszym kraju, możliwościach technologicznych i produkcyjnych - twierdził w telewizji Russia24 Denis Manturow, minister handlu i przemysłu w rosyjskim rządzie.
Jak sytuacja wygląda obecnie? Rotenberg jest objęty sankcjami Zachodu, jego bank SMP stracił dostęp do swoich funduszy, a SMP Racing nie rywalizuje już nawet w wyścigach długodystansowych WEC. Nawet nie wiadomo, czy nadal będzie w stanie wspierać młodych kierowców w niższych seriach wyścigowych.
Nie wszystko da się kupić
Rosjanie kreślili ambitne wizje, marzył im się zespół F1, ale zapomnieli o jednym - dla obecnych ekip byli czymś w rodzaju książeczki czekowej, zapewniali fundusze niezbędne do przetrwania. To nie przypadek, że Sirotkin pojawił się w Williamsie akurat w momencie, gdy zespół próbował uniknąć bankructwa. To samo tyczy się Mazepina w Haasie. Żaden z nich nie był i nie jest talentem czystej wody, nie wygrywali oni niższych serii wyścigowych w cuglach, nie zdobywali kolejnych tytułów mistrzowskich.
Ermilin, gdy mówił o konieczności stworzenia rosyjskiego zespołu F1, przekonywał, że kraj ma "wyjątkową technologię". - Zwłaszcza w dziedzinie statków kosmicznych i wojskowych, dysponuje inteligentnymi i utalentowanymi ludźmi. Mamy firmy, które są gotowe sfinansować zespół F1. Możemy światu pokazać nasze osiągnięcia - przekonywał działacz Rosyjskiej Federacji Samochodowej.
Tyle że były to słowa na użytek krajowej propagandy. Rosyjska gospodarka pozostała w tyle za europejską i jest niewiele większa od polskiej. Nie jest w stanie produkować nowoczesnych technologii, stąd też trudno o cenionych i wykwalifikowanych inżynierów z Rosji, a tacy są niezbędni w F1. Dość powiedzieć, że gdy Mazepin nabywał Hitech GP i ściągał do niego specjalistów, aby syn mógł wygrywać wyścigi F2 czy F3, to stawiał na pracowników z Wielkiej Brytanii.
Wojna w Ukrainie i decyzje Putina sprawiły, że Kreml nie będzie mógł już wykorzystywać wyścigów do swojej propagandy. F1 nie chce być kojarzona z rosyjskim kapitałem, dlatego odwołano wyścig w Soczi, Haas jest bliski zakończenia współpracy z Uralkali, a i Ferrari ma problemy z firmą Kaspersky. Tym bardziej nikt nie zgodzi się teraz na to, by Rosjanie stworzyli sobie ekipę wyścigową.
Inwazja Rosji na Ukrainę pokazuje, że król jest nagi. Z frontu dobiegają informacje o mocno zużytym i przestarzałym sprzęcie armii rosyjskiej. Część maszyn ma jeszcze pamiętać czasy radzieckie. Opony w pojazdach wojskowych mają pękać, bo są zgremniałe i nie były wymieniane od lat. To nijak ma się do "wyjątkowej technologii", o której rosyjskim mediom mówił Ermilin.
Czytaj także:
Nie mógł milczeć ws. wojny w Ukrainie
Ferrari straci sponsora z Rosji? Za firmą ciągną się kontrowersje