Wojna wstrząsnęła rynkiem transportowym. Formuła 1 bezradna

Materiały prasowe / Alfa Romeo F1 ORLEN / Na zdjęciu: części Alfy Romeo w padoku F1
Materiały prasowe / Alfa Romeo F1 ORLEN / Na zdjęciu: części Alfy Romeo w padoku F1

Sankcje na Rosję uziemiły ok. 20 proc. samolotów transportowych, bo rynek cargo opiera się na firmach ze Wschodu. Niewiele brakowało, a z powodu braku sprzętu trzeba byłoby odwołać GP Australii. Formuła 1 jest bezradna w tej sytuacji.

Jeszcze przed rozpoczęciem wojny w Ukrainie, Zachód zaczął nakładać pierwsze sankcje gospodarcze na Rosję i miał nadzieję, że powstrzyma to Władimira Putina od realizacji swoich bestialskich planów. Tak się jednak nie stało, a rosyjska agresja doprowadziła do zaostrzenia restrykcji.

Przywódcy państw UE, USA czy Wielkiej Brytanii mają przy tym świadomość, iż sankcje to broń obusieczna. Obecne perturbacje gospodarcze wpływają m.in. na ceny ropy naftowej na świecie, ale nie tylko. Trzęsienie ziemi dotknęło też rynek transportowy, na którym ok. 20 proc. samolotów typu cargo zarejestrowanych jest przez firmy działające w Rosji. Wskutek sankcji zostały one odcięte od kontraktów.

Wojna wpłynęła na rynek transportowy

Brak dostępnych samolotów wyrządził spore kłopoty MotoGP przed tygodniem. Zarządcy motocyklowych mistrzostw świata musieli skorzystać z niemal 40-letniego samolotu, by przetransportować sprzęt z Indonezji do Argentyny. Gdy maszyna zepsuła się podczas międzylądowania w Kenii, wysłano do Mombasy kolejny samolot. Ten jednak też został uziemiony z powodu usterki.

Sprzęt MotoGP ruszył z Kenii z opóźnieniem, dopiero po tym jak naprawiono samolot transportowy. W efekcie doszło do odwołania piątkowych treningów przed GP Argentyny. Niewiele brakowało, a podobną historię przeżyłaby właśnie Formuła 1 przy okazji GP Australii.

W przypadku F1 problem wyniknął z tego, że wiele portów morskich na świecie jest zapchanych - to z kolei pochodna kryzysu związanego z pandemią koronawirusa i przerwanym łańcuchem dostaw. Statek transportujący sprzęt kilku ekip utknął w porcie w Singapurze, a jego opóźnienie sięgało już ponad tygodnia. Dlatego pojawiły się obawy, że nie dotrze on na czas do Melbourne. Na "misję ratunkową" zdecydowała się firma DHL. Globalny partner F1 wysłał do Singapuru dwa samoloty cargo, które zabrały sprzęt zespołów ze statku i przetransportowały do Melbourne drogą powietrzną.

- Teraz na rynku jest prawdziwa wojna i licytowanie się. Stawki za transport z Europy do Azji wynosiły po 900 dolarów za kontener. Obecnie jest to już ponad 20 tys. dolarów - powiedział motorsport.com Paul Fowler. Wiceprezes DHL osobiście pojawił się w Singapurze, by nadzorować proces "ratowania" F1.

Formuła 1 bezradna w obliczu kryzysu 

Tym razem sprzęt F1 dotarł na czas, ale widmo odwołania GP Australii było spore. Coś na temat problemów z transportem wie Gunther Steiner. Szef Haasa już na początku marca przekonał się o tym, że w obliczu wojny na rynku panuje kryzys. Samolot wynajęty przez amerykańską ekipę do transportu części na przedsezonowe testy F1 w Bahrajnie utknął na kilka dni w Stambule. Gdy w końcu ruszył w trasę, było za późno. Haas przegapił w ten sposób połowę pierwszego dnia testowego.

- Formuła 1 poważnie traktuje ten problem, ale to jedna z sytuacji, której tak naprawdę nie możesz kontrolować. Wszyscy wiemy, że jest ciężko. Zwłaszcza po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji, bo wiele samolotów transportowych zostało uziemionych ze względu na sankcje względem rosyjskich firm - powiedział motorsport.com Steiner.

- Problemy dotykają też statki, z podobnych powodów. Jednak tak jak powiedziałem, to poza naszą kontrolą. Dopóki nie masz własnych samolotów, to musisz liczyć na pomoc innych. Mam nadzieję, że jakoś sobie z tym poradzimy. W tej chwili nikt nam nie da gwarancji, że nasz sprzęt dotrze we właściwe miejsce o określonym czasie - dodał szef Haasa.

Istniało ryzyko, iż sprzęt ekip F1 nie dotrze do Australii na czas
Istniało ryzyko, iż sprzęt ekip F1 nie dotrze do Australii na czas

Brak dostępnych samolotów sprawił, że znacząco wzrosły koszty ich rezerwacji. To problem dla ekip, które nie przewidziały tego w budżetach na sezon 2022. W przypadku mniejszych zespołów, takich jak Haas czy Alfa Romeo, oznacza to zabranie pieniędzy z innej puli. Więksi gracze, tacy jak Ferrari czy Mercedes, chcą w związku z tym zwiększenia limitu wydatków powyżej ustawowych 140 mln dolarów.

- Koszty transportu idą w górę za każdym razem, gdy tylko pytamy o cenę. Na pewnym etapie będziemy musieli zareagować i jakoś zarządzać tą sytuacją. W końcu wszystkie ekipy borykają się z tym problemem - powiedział Steiner.

Skomplikowana logistyka F1

Formuła 1 od pewnego czasu wydłuża swój kalendarz, a to wymusza na zespołach odpowiednie planowanie podróży. Aby było taniej, ekipy posiadają po kilka zestawów części i elementów wyposażeń, takich jak garaże czy ścianki reklamowe.

Fracht morski jest tańszy od samolotowego, dlatego gdy F1 rywalizuje np. na Bliskim Wschodzie, w tym samym czasie część sprzętu i maszyn płynie drogą morską do kolejnej lokalizacji. Tak było właśnie w ostatnich dniach, gdy wyścigi rozgrywano w Bahrajnie i Arabii Saudyjskiej, a inny zestaw ekwipunku płynął do Australii.

Sprzęt ekip F1 dociera na tor długo przed kierowcami
Sprzęt ekip F1 dociera na tor długo przed kierowcami

Sytuacja stanie się łatwiejsza w momencie powrotu F1 do Europy, bo w tym przypadku królowa motorsportu opiera się na transporcie drogowym realizowanym przez ciężarówki. Europejska część sezonu rozpocznie się od GP Emilia Romagna (20 kwietnia) i potrwa aż do września. Zostanie jednak przerwana kilkoma wypadami poza Stary Kontynent - na GP Miami (8 maja), GP Azerbejdżanu (12 czerwca) i GP Kanady (19 czerwca).

Czytaj także:
Kierowca F1 odbył służbę wojskową. "Z chłopca robi mężczyznę"
Syn rosyjskiego miliardera zabrał głos. "Nie zgadzam się z sankcjami"

ZOBACZ WIDEO: "Trafiony, zatopiony". Nieprawdopodobna skuteczność mistrzyni olimpijskiej