"Życie po życiu". Mariusz Czerkawski przeżył potwornie trudny czas. "Budziłem się ze łzami w oczach"

WP SportoweFakty / Na zdjęciu: Mariusz Czerkawski
WP SportoweFakty / Na zdjęciu: Mariusz Czerkawski

Kamieniem milowym w karierze Mariusza Czerkawskiego był wyjazd do Szwecji. Miał 19 lat i w obcym kraju był zupełnie sam. Dziś przyznaje, że w tym okresie budził się rano ze łzami w oczach. Ale było warto.

Dzięki trudnej decyzji, prosto z polskiego podwórka trafił do jednej z najlepszych lig w Europie. Jak twierdzi, trzeba mieć coś z głową, aby się na to zdecydować. Nie znał języka, w obcym kraju mógł liczyć tylko na siebie. Pomagały listy do najbliższych i maksymalne skupienie na rozwoju sportowym. Na tym, aby być coraz lepszym.

"Życie po życiu". Zobacz cały wywiad z Mariuszem Czerkawskim:

- Czasami się budziłem i miałem łzy w oczach. Ale widziałem, że kiedy wrócę, to drzwi mogą się zatrzasnąć na dobre. Wszyscy znamy kariery, kiedy ktoś wyjeżdżał, nie potrafił się odnaleźć, rozmawiał niemal wyłącznie po polsku, nie był w stanie wejść w środowisko zawodnicze. Ja zostawiłem wtedy swoje życie w Polsce - zaznacza były hokeista, dziś biznesmen i golfista.

Przyznaje, że mógł być jednym z najlepszych hokeistów w kraju. Chodzić do kawiarni, spotykać się z dziewczynami, jeździć najnowszym samochodem w 1989 roku. Ale ostatecznie postawił na to, co najtrudniejsze - gigantyczny skok rozwojowy.

- Choć nie ukrywam, że nie spodziewałem się, że wszystko potoczy się właśnie tak. Myślałem, że jest szansa na Niemcy, gdzie wyjeżdżała większość perspektywicznych hokeistów, może na Francję. Nikt nie wyjeżdżał do Finlandii czy Szwecji, to była za wysoka półka. Pociągnąłem wtedy za sobą kilku kumpli. Tylko oni wyjechali na rok, może dwa, i większość wracała. Mnie udało się zagrać w meczu gwiazd ligi szwedzkiej i stamtąd pojechać jeszcze dalej. Pomógł fakt, że w tym samym czasie byłem draftowany. Na 10 dni zaproszono mnie do Bostonu. Dostałem przepustkę i poleciałem. Mówili, że mogę już u nich zostać. Ale nie chciałem być zawieszony w Europie. Dograłem dwa lata kontraktu w Szwecji, dzięki temu mogłem też bez przeszkód występować w reprezentacji Polski - opowiada Czerkawski w programie "Życie po życiu".

Drzazga

W NHL stanął przed nowymi wyzwaniami. Nie tylko tymi czysto sportowymi. Podejście trenerów i innych zawodników mocno różniło się od tego w Europie. A na lodzie, poza walki o krążek, doszła popularna w USA walka na pięści.

- Nie tylko przez bójki na lodzie miałem połamany nos. Ale również. Ładujesz petardy z góry, a nagle gość atakuje cię z dołu i trafia idealnie. Tak bywa. On zresztą nie walczy szósty raz, tylko sześćdziesiąty. Farba leci. Ale to był "part of the game", część meczu. Zresztą tam mogą cię wyzwać od najgorszych, pojechać wiązanką, a później przecież nie możesz iść do związku pracodawców i stwierdzić, że szef cię obraził. Pamiętam, jak kiedyś trener powiedział do jednego kolegi: "You are f...n lazy c...r". On odpowiedział: "Coach, I'm maybe lazy, but I'm not c...r" - uśmiecha się Czerkawski.

Zdarzało się, że trener łamał kij, wtedy drewniany, i przystawiał zawodnikom do gardeł drzazgę. Rozrywał koszulkę i pytał, kto jest chętny, aby się z nim zmierzyć. - To nie był miękki gość, on kiedyś bił się często, był mega twardzielem - przyznaje były hokeista.

"Może dobrze, że tak się stało"

Mariusz Czerkawski w swojej karierze sportowej, choć nie była łatwa, przyzwyczaił się do zwycięstw. Prywatnie przeżył jednak niezwykle trudny czas, jakim było rozstanie z pierwszą żoną Izabelą Scorupco. Czy rozwód w życiu faceta można nazwać porażką?

- Zależy, jak na to spojrzysz. Jeśli potem spotykasz wspaniałą kobietę i jesteś szczęśliwy w drugim związku przez ponad 20 lat, to trudno taki rozwód nazwać porażką. Może dobrze, że tak się stało. Szczególnie że z pierwszą żoną mamy fajny kontakt, mamy wspaniałą córkę. Często, kiedy jesteśmy w Stanach, spędzamy czas wspólnie z Emilią czy synem Iwo, odwiedzamy się. Fajnie, że udało się to tak poukładać. Obojętnie, co się wydarzyło, nadal musisz pracować nad tym, aby było okej. Dać sobie szansę, żeby wszystko znów zadziałało - podkreśla były hokeista, a obecnie golfista i biznesmen.

Dziś żyje w szczęśliwym małżeństwie od 17 lat. Emilię Raszyńską poznał podczas imprezy, na której był tylko kilka chwil. Późniejsza żona byłego hokeisty pomyliła gwiazdora sportu z... ochroniarzem.

- To było trochę śmieszne, bo byliśmy na wielkiej imprezie, gdzie akurat gościł też prezydent Olek Kwaśniewski. Jak to przy prezydencie, była obecna ochrona. Impreza była dostojna, miałem na sobie białą koszulę, garnitur, krawat. Chodziłem ze słuchawką w uchu z wiszącym kabelkiem, bo musiałem porozmawiać z kolegami - dopiero przyjechałem do Polski i umawiałem się na kolejne spotkanie wieczorem. Słyszałem jakieś przemówienie, ale musiałem na moment wyjść. Wtedy usłyszałem z boku, że teraz nie wolno. Mówiła Emilia. Zamieniliśmy kilka zdań, zaczęliśmy rozmawiać. Potem okazało się, że pomyliła mnie z ochroniarzem. Bo tak wyglądałem z tą słuchawką przy uchu. Ważyłem wtedy 10 kilo więcej. Nie 83 jak teraz, ale pewnie z 92 kg. I nie chodzi o większy brzuch, tylko mięśnie - przecież dużo trenowałem. I tak zaczęła się nasza znajomość - opowiada Czerkawski.

Ich syn, Iwo, ma już 15 lat. Jest aktywny sportowo, gra w koszykówkę. Jak twierdzi jego ojciec, sytuacja jest jednak dynamiczna.

- Po sześciu latach treningów odmówił gry w hokeja. To było w wieku 11 lat. Potem przyszła koszykówka. W międzyczasie była jeszcze piłka, tenis ziemny i stołowy. Obecnie znów jest zakochany w golfie. Kiedy miał roczek czy trzy, chodził ze mną po polu golfowym i machał kijem. Zresztą świetnie mu to wychodziło. Namawialiśmy go z żoną, aby skupił się właśnie na tym. Nie trenował wiele, a na różnych turniejach w Polsce przeważnie zajmował drugie czy trzecie miejsce. Ci, z którymi przegrywał, ostro trenowali. Od kilku miesięcy trwa powrót do golfa. Marzy o tym, aby uprawiać właśnie ten sport - zdradza Czerkawski.

Hot dog bez bułki

Czerkawski sam nie zrezygnował ze sportu i zdrowego stylu życia. Ma 52 lata i wciąż utrzymuje sportową sylwetkę. Nie tylko trenuje, aby zachować formę, ale dba także o to, co je.

- Nie jem wiele pieczywa, ale miałem roczny epizod, kiedy nie jadłem go w ogóle. Kiedy przyjeżdżałem do McDonalda, brałem hamburgera i zjadałem tylko środek. Na stacji paliw jest łatwiej, bo parówkę wkładają do bułki przy tobie. Mówiłem więc, że chcę samą parówkę, bo szkoda pieczywa skoro go nie zjem. Pani odpowiadała, że cena jest taka sama. Tyle że nie chodziło o kwotę, ale o to, aby nie wyrzucać pieczywa - śmieje się Czerkawski.

Jak sam twierdzi, już nie ma ochoty na mięso. Szczególnie że podczas sportowej kariery zjadł dziesiątki albo setki kilogramów steków i żeberek. To drugie było specjalnością jego mamy.

- Moja żona Emilia jest dietetyczką, zna się na tych rzeczach. Ale ona zawsze powtarza, żebym nie mówił, że to ona mnie ukierunkowała. Kiedy gram w golfa z innymi byłymi sportowcami, zauważam, że też o siebie dbają. Uprawiają sport, chodzą na fitness czy siłownię. Tylko dziś moje ćwiczenia nie polegają na tym, że chcę być większy czy znacznie silniejszy. Bo silniejszy niż byłem w trakcie kariery już nigdy nie będę. Ludzie, którzy pracowali w biurze czy studiowali, nigdy nie uprawiali sportu, robią formę w wieku od 30 do 40 lat. Zaczynają żyć, są coraz sprawniejsi i silniejsi. U nas, byłych sportowców, jest raczej odwrotnie. Po pięćdziesiątce nie będziemy lepsi niż wtedy, kiedy mieliśmy po 25 lat i byliśmy zawodowcami - zaznacza w programie "Życie po życiu".

Wolny sportowiec

Po zakończeniu kariery Czerkawski wchodził w mnóstwo różnorakich ról. Był menadżerem, doradcą, biznesmenem, ekspertem telewizyjnym, komentatorem, prezesem stowarzyszenia, dyrektorem sportowym, prezenterem, a nawet aktorem.

- Jednak najlepiej czuję się w sporcie - kiedy wyjeżdżam na turnieje golfowe. Oczywiście, muszę też wiedzieć, jak zakupić nieruchomość, jak sprzedać ją drożej, jak w coś zainwestować i mieć z tego zarobek. A to nie jest łatwe i nie zawsze się wydarza - nie ukrywa były hokeista.

Na pytanie, kim jest dziś, odpowiada szybko: - Ojcem, mężem, biznesmenem, sportowcem-amatorem. Kiedy w sezonie grasz w golfa cztery dni w tygodniu, to raczej nie możesz nazwać się głównie biznesmenem. Jestem po prostu wolnym, byłym sportowcem, który uwielbia rywalizację.

Dawid Góra, WP SportoweFakty

Adam Małysz oszukany. "Padał deszcz, ona klęczała przede mną w błocie" >>
Marcin Gortat po raz pierwszy opowiada o pożegnaniu z tatą. "Kiedy ścisnął moją dłoń, prawie zgniótł mi kości" >>
Reprezentantka Polski zachorowała na "raka umysłu". "Jakby ktoś gwoździem przybił mnie do kanapy" >>

Komentarze (19)
avatar
Ryszard Rydziński
2.06.2024
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
W tamtych czasach było sporo młodych talentów.ale kto dostał paszport przed wojskiem. 
avatar
Patrycja Patrycja
12.05.2024
Zgłoś do moderacji
1
2
Odpowiedz
Narcyz, ma w sobie coś odpychające go, nie da się lubić, zawsze taki był......... 
avatar
jac23
11.05.2024
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
Posiąść wielokrotnie młodą Izabelę Scorupco - echhhh. 
avatar
Tomasz Piasecki
11.05.2024
Zgłoś do moderacji
0
1
Odpowiedz
Starzejesz się chłopie 
avatar
Eryk Kowal
10.05.2024
Zgłoś do moderacji
3
3
Odpowiedz
On ze swoją córką nie porozmawia po polsku bo ta lewaczka jej nie nauczyła. Teraz ma goryla w stanach.